piątek, 31 października 2014

Piter is allright!

Historia z Piterem wydarzyła się tak dawno, że nie pocą mi się już dłonie, gdy o nim myślę. Czasami tylko jego lekko przygarbiona postać wraca do mnie w sennym koszmarze, a wtedy budzę się i rozmyślam w nocy, co by było gdyby.....
Z danych podanych do rezerwacji wynikało, że Piotr ma czterdzieści lat. Jechał sam na tygodniowe wakacje do Egiptu, bez ukochanej laski czy aktualnego kolegi. Nigdy nie pojawił się u nas w biurze ani nie zadzwonił. Wszystkie formalności dopełniła jego mama. Miła, elegancko ubrana, władcza kobieta o zmęczonej twarzy, która bez większego zastanawiania wybrała dla synusia hotel z all inclusive w centrum kurortu. Nikomu z biura nie zapaliła się kontrolna lampka w głowie. W jesiennym szale last minute bez większych komentarzy zaakceptowalismy kolejnego kryptogeja z matriarchalnej rodziny, który wyrywa się spod skrzydeł nadopiekuńczej mamusi i jedzie zabawić się w egipskiej dyskotece. Klient jakich wielu. Ważne, że zapłacił, a nie ściemnia z kasą jak niektórzy lastowicze.
Na lotnisku zobaczyłem jednak nie szczupłego wymuskanego czterdziestolatka z szaliczkiem, a mocno zbudowanego faceta w dresie, który odprowadzany przez rodziców, wodził wokół błędnym wzrokiem.
- Ale se dziabnął przed lotem – chyba miałem przepalony bezpiecznik, że nie mrugnęło mi żadne ostrzegawcze światełko. Pan Piotr do samolotu wsiadł jednak bez problemów, a my w biurze wymazaliśmy go z pamięci, zajęci biciem kolejnych rekordów sprzedażowych. Sezon był wyjątkowy dobry.
Telefon zadzwonił po tygodniu, w sobotę popołudniu, kiedy szykowaliśmy się do weekendowego lenistwa. Wyświetlający się na ekranie numer egipskiej komórki budził raczej zaciekawienie zamiast paniki.
- Salam! – zażartowałem do słuchawki.
- Ja ci kurw..a się pośmieję – rozpoznałem głos Patrycji, szefowej rezydentów. Pracowaliśmy razem w Turcji, jeszcze w czasach, gdy polscy turyści wypychali swoje walizki jajami na twardo i kabanosami, a rezerwacje zakładano faksem. Jej pijacką chrypkę rozpoznałbym zawsze i wszędzie.
- Oddzwoń do mnie ze skypa na ten numer – zażądała bez ogródek. W mojej głowie zaczęły mrugać ostrzegawcze diody. Rezydenci nie dzwonią do biur podróży, nigdy i nigdzie... Do światełek dołączyła syrena alarmowa. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się cień mężczyzny o nieprzytomnych oczach.
- Ten Piotr, co jutro miał wracać, to od was, tak? - Pati odebrała moje połączenie po pierwszym sygnale.
- Jeżeli masz na myśli Pana Piotra.. eeee – sprawdzałem szybko w systemie – to tak.
- To mam dla ciebie info, że gość jest popierdolo..ny – rezydentka wrzeszczała do słuchawki.
- Nie on pierwszy, ani nie ostatni. Co nawywijał? - włączyłem zestaw głośnomówiący, tak aby dziewczyny z biura też miały odrobinę radości. W końcu nie ma jak posłuchać o cudzych kłopotach siedząc bezpiecznie za biurkiem kilka tysięcy kilometrów dalej od epicentrum wydarzeń.
- Nie ostatni?! - w głosie Patrycji zabrzmiało autentyczne przerażenie
- Ten gość od dwóch dni siedzi przed uliczną herbaciarnią i się tylko kiwa. Dodatkowo spalił paszport. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Jest wielki jak słoń i gdy próbowałyśmy zaprowadzić go do hotelu to jak pierdol..nął Anię w twarz, to wylądowała w szpitalu. On ma w bagażu papiery potwierdzające, że leczy się od wielu lat!!!! Dostał ataku! Odjebało mu! Rozumiesz?! - Patrycja w krótkich żołnierskich słowach nakreśliła sytuację oraz postawiła diagnozę stanu zdrowia psychicznego klienta. Rozejrzałem się po biurze. Zestaw głośnomówiący był nowym zakupem i działał rewelacyjnie, ale miny dziewczyn pokazywały, że jakoś nie są zachwycone tym faktem.
- Wezwijcie do niego lekarza, przecież ma ubezpieczenie – poradziłem roztrzęsionej rezydentce i z premedytacją dałem głośność na maxa.
- Jeba..ny idioto za biurkiem! - krzyk Patrycji musieli słyszeć ze dwa lokale obok - żadne ubezpieczenie na świecie nie pokrywa leczenia chorób psychicznych! Z resztą tutaj leczą wariatów elektrowstrząsami – dodała zrezygnowanym głosem, a ja pośpiesznie wyłączyłem nowy nabytek.
- Jutro wieczorem jest samolot do Polski. Wy go pilnujcie, żeby nie spierdo..lił, a my skontaktujemy się z kim trzeba. Dam Ci za godzinę znać na czym stoimy – zemstę za "idiotę za biurkiem" odłożyłem na później.
- Super! Podam ci jeszcze numer komórki, do tego Egipcjanina, u którego ten wariat siedzi. Może jak usłyszy głos kogoś z rodziny to się ocknie? – Patrycja błyskawicznie zwaliła na nas całą robotę.
Plan wydawał się banalnie prosty do zrealizowania. Lot do Polski był późnym wieczorem kolejnego dnia, co dawało nam trzydzieści parę godzin. Konsul wystawia choremu paszport tymczasowy w trybie natychmiastowym, porannym lotem poleci jeden z członków rodziny, poda choremu lekarstwa i wróci wieczorem z wariatem do domu.
- Powinienem pracować w sztabie antykryzysowym – pochwaliłem się w myślach.
Zaczęliśmy od załatwienia miejsca w wydawałoby się pełnym samolocie. Odrywani od piwa, karkówek i innych sobotnich aktywności pracownicy operacyjni touroperatorów przeklinając nas głośno, szukali jednego brakującego siedzenia, na którym wracać miał opiekun Piotra. Niestety pojawiły się pewne trudności, których nie przewidziałem.
Ściągnięta do biura matka nie miała paszportu, ojciec też nie... Nikt w rodzinie nie posiadał stosownego dokumentu. Tylko psychicznemu wyrobili..... Patrycja zadeklarowała się, że załatwi kogoś kto wprowadzi naszego pasażera na pokład samolotu. Wciąż mając nadzieję, na cudowne ozdrowienie zadzwoniliśmy do właściciela herbaciarni...
- Salam! - odebrał poważny męski głos. Nie brzmiało to jak żart.
- Hi, I want to talk to Piter – nie wiem czy chciałem, ale nie miałem wyjścia.
- Piter is my friend – zapewnił mężczyzna z mocnym arabskim akcentem, w tle słychać było kawiarniany gwar rozmów.
- Ok, I want to talk to him – wyglądało, że rozmówca posługuje się angielskim
- Piter is allright! - diagnoza stawiana przez Egipcjanina tchnęła we mnie nadzieję.
- I want to talk to him – powtarzałem jak mantrę, zaczynając się zastanawiać czy ten egipski gaduła mnie rozumie.
- Moment, my friend– od razu zostaliśmy przyjaciółmi – I give him my phone! Talk to him now!
- Dzień dobry Panie Piotrze – poważniej i spokojniej się nie dało. Odpowiedział mi sygnał rozłączonej rozmowy. Cud nie nastąpił, a stojąca za moimi plecami matka zalała się łzami.
Była ósma wieczorem. Zostało nam dokładnie dwadzieścia cztery godziny i rozmowa z konsulem.... Numer alarmowy odebrał chłopak, który o sprawach paszportowych nie miał pojęcia. Nie bawiąc się w uprzejmości kazał zadzwonić ponownie za pół godziny, bo musiał ustalić, czy "Pan Konsul zgodzi się odebrać telefon". Jaśnie Pan Konsul wyraził zgodę... Wybrałem na klawiaturze kolejny egipski numer i usłyszałem pod drugiej stronie opryskliwy głos polskiego przedstawiciela. Naświetliłem sytuację i w odpowiedzi usłyszałem:
- Proszę Pana, pracujemy od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 13. Zapraszam państwa klienta do nas, do Kairu, to raptem sześćset kilometrów. Zdjęcie paszportowe, wypełniony wniosek oraz uiszczona opłata, a w ciągu dwóch dni wystawimy paszport tymczasowy – ten biurokrata upajał się tą odrobiną władzy, którą ktoś mu pewnie po znajomości załatwił.
- Czy Pan rozumie, że mamy na ulicy w Hurghadzie chorego psychicznie obywatela Polski, który przy Pana pomocy jutro może znaleźć się w domu? Loty bezpośrednie są raz na tydzień. Jeżeli nie załatwimy tego dzisiaj, to będziemy ryzykowali jego zdrowiem przez kolejny tydzień – starałem się być opanowany i nie podnosić głosu.
- Procedura jest jasna, obowiązuje wszystkich i nie ma od niej odstępstw – niemal widziałem ten sadystyczny uśmiech zadowolenia jaki musiał malować się na twarzy tego chu..ja.
- To ja Pana uprzejmie informuje, iż rozmowa została nagrana w obecności dwóch świadków, a nagranie wraz z Pana nazwiskiem i numerem telefonu wysyłam w tym momencie do TVN24. Dziękuję bardzo za rozmowę – to był blef, obliczony na małe jaja tego urzędasa.
- Momencik, po co te nerwy? Czy mamy możliwość wysłania zdjęcia tego Pana mmsem? - konsul okazał się miękkim dydkiem.
Podałem Patrycji bezpośredni numer do konsula i nasze ustalenia. Zostało nam tylko pozwolić jej działać i czekać do odlotu samolotu.
- Wielkie dzięki – musiała być wyjątkowo wdzięczna skoro odżałowała jeszcze na smsa.
- Polecam się na przyszłość. Idiota zza biurka – odpisałem. Jestem dość pamiętliwy, a po za tym miałem tani pakiet roamingowych smsów.


4 komentarze:

  1. Facet postanowił coś zmienić w swoim życiu a Wy mu wszystko zepsuliście... ;)

    Poza tym: czy na pewno piguły są lepsze od elektrowstrząsów? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Swietny blog! Przeczytalam wszystkie posty jednym tchem:) Wisienki na torcie z zycia pilota.. Podziwiam stalowe nerwy i jednoczesnie ciesze sie, ze nie jestem na twoim miejscu;) Zycze dalszych sukcesow i czekam z niecierpliwoscia na kolejne wpisy! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki :-) , będę się starał ...

    OdpowiedzUsuń