Historia z Piterem
wydarzyła się tak dawno, że nie pocą mi się już dłonie, gdy o
nim myślę. Czasami tylko jego lekko przygarbiona postać wraca do
mnie w sennym koszmarze, a wtedy budzę się i rozmyślam w nocy, co
by było gdyby.....
Z danych podanych do
rezerwacji wynikało, że Piotr ma czterdzieści lat. Jechał sam na
tygodniowe wakacje do Egiptu, bez ukochanej laski czy aktualnego
kolegi. Nigdy nie pojawił się u nas w biurze ani nie zadzwonił.
Wszystkie formalności dopełniła jego mama. Miła, elegancko
ubrana, władcza kobieta o zmęczonej twarzy, która bez większego
zastanawiania wybrała dla synusia hotel z all inclusive w centrum
kurortu. Nikomu z biura nie zapaliła się kontrolna lampka w głowie.
W jesiennym szale last minute bez większych komentarzy
zaakceptowalismy kolejnego kryptogeja z matriarchalnej rodziny, który
wyrywa się spod skrzydeł nadopiekuńczej mamusi i jedzie zabawić
się w egipskiej dyskotece. Klient jakich wielu. Ważne, że
zapłacił, a nie ściemnia z kasą jak niektórzy lastowicze.
Na lotnisku zobaczyłem
jednak nie szczupłego wymuskanego czterdziestolatka z szaliczkiem, a
mocno zbudowanego faceta w dresie, który odprowadzany przez
rodziców, wodził wokół błędnym wzrokiem.
- Ale se dziabnął przed
lotem – chyba miałem przepalony bezpiecznik, że nie mrugnęło mi
żadne ostrzegawcze światełko. Pan Piotr do samolotu wsiadł jednak
bez problemów, a my w biurze wymazaliśmy go z pamięci, zajęci
biciem kolejnych rekordów sprzedażowych. Sezon był wyjątkowy
dobry.
Telefon zadzwonił po
tygodniu, w sobotę popołudniu, kiedy szykowaliśmy się do
weekendowego lenistwa. Wyświetlający się na ekranie numer
egipskiej komórki budził raczej zaciekawienie zamiast paniki.
- Salam! – zażartowałem
do słuchawki.
- Ja ci kurw..a się
pośmieję – rozpoznałem głos Patrycji, szefowej rezydentów.
Pracowaliśmy razem w Turcji, jeszcze w czasach, gdy polscy turyści
wypychali swoje walizki jajami na twardo i kabanosami, a rezerwacje
zakładano faksem. Jej pijacką chrypkę rozpoznałbym zawsze i
wszędzie.
- Oddzwoń do mnie ze
skypa na ten numer – zażądała bez ogródek. W mojej głowie
zaczęły mrugać ostrzegawcze diody. Rezydenci nie dzwonią do biur
podróży, nigdy i nigdzie... Do światełek dołączyła syrena
alarmowa. Gdzieś z tyłu głowy pojawił się cień mężczyzny o
nieprzytomnych oczach.
- Ten Piotr, co jutro
miał wracać, to od was, tak? - Pati odebrała moje połączenie po
pierwszym sygnale.
- Jeżeli masz na myśli
Pana Piotra.. eeee – sprawdzałem szybko w systemie – to tak.
- To mam dla ciebie info,
że gość jest popierdolo..ny – rezydentka wrzeszczała do
słuchawki.
- Nie on pierwszy, ani
nie ostatni. Co nawywijał? - włączyłem zestaw głośnomówiący,
tak aby dziewczyny z biura też miały odrobinę radości. W końcu
nie ma jak posłuchać o cudzych kłopotach siedząc bezpiecznie za
biurkiem kilka tysięcy kilometrów dalej od epicentrum wydarzeń.
- Nie ostatni?! - w
głosie Patrycji zabrzmiało autentyczne przerażenie
- Ten gość od dwóch
dni siedzi przed uliczną herbaciarnią i się tylko kiwa. Dodatkowo
spalił paszport. Nie ma z nim żadnego kontaktu. Jest wielki jak słoń
i gdy próbowałyśmy zaprowadzić go do hotelu to jak pierdol..nął
Anię w twarz, to wylądowała w szpitalu. On ma w bagażu papiery
potwierdzające, że leczy się od wielu lat!!!! Dostał ataku!
Odjebało mu! Rozumiesz?! - Patrycja w krótkich żołnierskich
słowach nakreśliła sytuację oraz postawiła diagnozę stanu
zdrowia psychicznego klienta. Rozejrzałem się po biurze. Zestaw
głośnomówiący był nowym zakupem i działał rewelacyjnie, ale
miny dziewczyn pokazywały, że jakoś nie są zachwycone tym faktem.
- Wezwijcie do niego
lekarza, przecież ma ubezpieczenie – poradziłem roztrzęsionej
rezydentce i z premedytacją dałem głośność na maxa.
- Jeba..ny idioto za
biurkiem! - krzyk Patrycji musieli słyszeć ze dwa lokale obok -
żadne ubezpieczenie na świecie nie pokrywa leczenia chorób
psychicznych! Z resztą tutaj leczą wariatów elektrowstrząsami –
dodała zrezygnowanym głosem, a ja pośpiesznie wyłączyłem nowy
nabytek.
- Jutro wieczorem jest
samolot do Polski. Wy go pilnujcie, żeby nie spierdo..lił, a my
skontaktujemy się z kim trzeba. Dam Ci za godzinę znać na czym
stoimy – zemstę za "idiotę za biurkiem" odłożyłem na
później.
- Super! Podam ci jeszcze
numer komórki, do tego Egipcjanina, u którego ten wariat siedzi.
Może jak usłyszy głos kogoś z rodziny to się ocknie? –
Patrycja błyskawicznie zwaliła na nas całą robotę.
Plan wydawał się
banalnie prosty do zrealizowania. Lot do Polski był późnym
wieczorem kolejnego dnia, co dawało nam trzydzieści parę godzin.
Konsul wystawia choremu paszport tymczasowy w trybie natychmiastowym,
porannym lotem poleci jeden z członków rodziny, poda choremu
lekarstwa i wróci wieczorem z wariatem do domu.
- Powinienem pracować w
sztabie antykryzysowym – pochwaliłem się w myślach.
Zaczęliśmy od
załatwienia miejsca w wydawałoby się pełnym samolocie. Odrywani
od piwa, karkówek i innych sobotnich aktywności pracownicy
operacyjni touroperatorów przeklinając nas głośno, szukali
jednego brakującego siedzenia, na którym wracać miał opiekun
Piotra. Niestety pojawiły się pewne trudności, których nie
przewidziałem.
Ściągnięta do biura
matka nie miała paszportu, ojciec też nie... Nikt w rodzinie nie
posiadał stosownego dokumentu. Tylko psychicznemu wyrobili.....
Patrycja zadeklarowała się, że załatwi kogoś kto wprowadzi
naszego pasażera na pokład samolotu. Wciąż mając nadzieję, na
cudowne ozdrowienie zadzwoniliśmy do właściciela herbaciarni...
- Salam! - odebrał
poważny męski głos. Nie brzmiało to jak żart.
- Hi, I want to talk to
Piter – nie wiem czy chciałem, ale nie miałem wyjścia.
- Piter is my friend –
zapewnił mężczyzna z mocnym arabskim akcentem, w tle słychać
było kawiarniany gwar rozmów.
- Ok, I want to talk to
him – wyglądało, że rozmówca posługuje się angielskim
- Piter is allright! -
diagnoza stawiana przez Egipcjanina tchnęła we mnie nadzieję.
- I want to talk to him –
powtarzałem jak mantrę, zaczynając się zastanawiać czy ten
egipski gaduła mnie rozumie.
- Moment, my friend– od
razu zostaliśmy przyjaciółmi – I give him my phone! Talk to him
now!
- Dzień dobry Panie
Piotrze – poważniej i spokojniej się nie dało. Odpowiedział mi
sygnał rozłączonej rozmowy. Cud nie nastąpił, a stojąca za
moimi plecami matka zalała się łzami.
Była ósma wieczorem.
Zostało nam dokładnie dwadzieścia cztery godziny i rozmowa z
konsulem.... Numer alarmowy odebrał chłopak, który o sprawach
paszportowych nie miał pojęcia. Nie bawiąc się w uprzejmości
kazał zadzwonić ponownie za pół godziny, bo musiał ustalić, czy
"Pan Konsul zgodzi się odebrać telefon". Jaśnie Pan
Konsul wyraził zgodę... Wybrałem na klawiaturze kolejny egipski
numer i usłyszałem pod drugiej stronie opryskliwy głos polskiego
przedstawiciela. Naświetliłem sytuację i w odpowiedzi usłyszałem:
- Proszę Pana, pracujemy
od poniedziałku do piątku w godzinach od 9 do 13. Zapraszam państwa
klienta do nas, do Kairu, to raptem sześćset kilometrów. Zdjęcie
paszportowe, wypełniony wniosek oraz uiszczona opłata, a w ciągu
dwóch dni wystawimy paszport tymczasowy – ten biurokrata upajał
się tą odrobiną władzy, którą ktoś mu pewnie po znajomości
załatwił.
- Czy Pan rozumie, że
mamy na ulicy w Hurghadzie chorego psychicznie obywatela Polski, który
przy Pana pomocy jutro może znaleźć się w domu? Loty bezpośrednie
są raz na tydzień. Jeżeli nie załatwimy tego dzisiaj, to będziemy
ryzykowali jego zdrowiem przez kolejny tydzień – starałem się
być opanowany i nie podnosić głosu.
- Procedura jest jasna,
obowiązuje wszystkich i nie ma od niej odstępstw – niemal
widziałem ten sadystyczny uśmiech zadowolenia jaki musiał malować
się na twarzy tego chu..ja.
- To ja Pana uprzejmie
informuje, iż rozmowa została nagrana w obecności dwóch świadków,
a nagranie wraz z Pana nazwiskiem i numerem telefonu wysyłam w tym
momencie do TVN24. Dziękuję bardzo za rozmowę – to był blef,
obliczony na małe jaja tego urzędasa.
- Momencik, po co te
nerwy? Czy mamy możliwość wysłania zdjęcia tego Pana mmsem? -
konsul okazał się miękkim dydkiem.
Podałem Patrycji
bezpośredni numer do konsula i nasze ustalenia. Zostało nam tylko
pozwolić jej działać i czekać do odlotu samolotu.
- Wielkie dzięki –
musiała być wyjątkowo wdzięczna skoro odżałowała jeszcze na
smsa.
- Polecam się na
przyszłość. Idiota zza biurka – odpisałem. Jestem dość
pamiętliwy, a po za tym miałem tani pakiet roamingowych smsów.
Facet postanowił coś zmienić w swoim życiu a Wy mu wszystko zepsuliście... ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym: czy na pewno piguły są lepsze od elektrowstrząsów? :D
Wolę nie sprawdzać....:-)
OdpowiedzUsuńSwietny blog! Przeczytalam wszystkie posty jednym tchem:) Wisienki na torcie z zycia pilota.. Podziwiam stalowe nerwy i jednoczesnie ciesze sie, ze nie jestem na twoim miejscu;) Zycze dalszych sukcesow i czekam z niecierpliwoscia na kolejne wpisy! :)
OdpowiedzUsuńDzięki :-) , będę się starał ...
OdpowiedzUsuń