niedziela, 19 października 2014

Randka z prezesem

Tablica odlotów na lotnisku jest jak barometr na rybackim kutrze. Dzisiaj  zapowiadała sztorm i burzę... taką z piorunami.
- Co to jest?! - pojawił się pierwszy grom, w postaci krzyczącej Grubej Rury, która pomarszczonym palcem, uzbrojonym w złoty sygnet, wskazywała na nieszczęsną tablicę. Tęsknym wzrokiem spojrzałem na czajnik. Kawy nie będzie, trzeba się brać do roboty.
- Dzień dobry, cóż się stało? - mój fałszywie miły uśmiech obrzydza mnie samego. Nazywają to profesjonalnym podejściem do Klienta lub bardziej kolokwialnie lizaniem dupy.
- Jak to co?! Pan tu pracuje i nie wie?! - do Grubej Rury dołączył skrzeczący, pomarszczony Stary Grzyb. Na oko małżonek sapiącego obok wieloryba ze złotym sygnetem. Elegancko ubrani, z dobrymi walizkami - klasyczna starsza para podróżująca na wyspy kanaryjskie.
- Rozumiem, że mają Państwo na myśli wyświetlającą się informację o opóźnieniu? - jad w moim głosie kontrastował z szerokim przyjaznym uśmiechem.
- A co innego?! Sześć godzin w plecy! Zapłaciłam za kolację w hotelu! I co teraz?- padło w sumie sensowne pytanie.
- Nie wygląda Pani na kogoś, komu grozi śmierć głodowa - wypaliłem.
Gruba Rura otworzyła aż ze zdumienia usta i patrząc na mnie z niedowierzaniem próbowała nabrać powietrza w swoją wielką klatkę piersiową. Trafiony, zatopiony... Trochę brutalnie, ale żarty się skończyły. Celna riposta sprawiła, iż kilku kolejnych  krzykaczy, którzy zbierali się wokół mojego stanowiska zawahało się na moment. Malutkie, otoczone stu sześćdziesięcioma pasażerami biurko, przypominało walczące Westerplatte. Jak w porę nie spacyfikuję najbardziej agresywnych, to podburzą resztę i mnie wspólnie zjedzą na kolację. A wcześniej obedrą ze skóry, potną na kawałki i upieką na wolnym ogniu. Taki współczesny kanibalizm.
- Proszę Państwa, zapraszam wszystkich do stanowisk checkin, gdzie mogą Państwo nadać bagaż - kontynuowałem natarcie zachęcony zwycięstwem w pierwszej potyczce.
 - Wydane zostaną Państwu vouchery żywieniowe, które można spożytkować w lotniskowych restauracjach. Opóźnienie nie powinno już ulec zmianie, więc osoby które chcą na ten czas wrócić do domu, proszone są tylko o nadanie bagażu i stawienie się z powrotem w hali odlotów o godzinie 23:00. Najpóźniej godzinę przed wylotem samolotu - dodałem krótko i stanowczo niczym w wojsku. Zawsze chciałem być sierżantem w marines.
Większość paxów złorzęcząc i przeklinając nasze biuro skierowała się do odprawy. Przy mnie zostali tylko ci, którzy potrzebowali pozbyć się nadmiaru emocji, czyli innymi słowy spuścić z pały. Sprostanie ich wymaganiom, jest, jakby nie było, częścią mojej pracy. W końcu zapłacili za all inclusive, więc mają prawo do małego focha.
- Jaką rekompensatę przewiduje Pan za mój stracony czas? - wyrwał się do przodu chłopak w czerwonej koszulce polo. Podróżował z niezwykle ładną dziewczyną, więc bohaterstwo było w cenie.
- Ja osobiście nie oferuję żadnej rekompensaty. Linia lotnicza zapewnia vouchery. Może Pan złożyć reklamację do naszego biura. Jest na to 30 dni liczone od daty powrotu. Tylko po co się denerwować? W takim towarzystwie chyba nie będzie to zmarnowany czas? - lekka szydera ubrana w uniform profesjonalizmu. Dziewczyna bohatera uśmiechnęła się. W meczu z resztą świata wygrywałem 2:0.
- Czy Pan wie jak ja się nazywam? - natarł na mnie Ciężki Przypadek w osobie nażelowanego czterdziestolatka w lnianym letnim garniturze. Prawnik albo lekarz - tylko oni myślą, że zna ich cały świat.
- Rozumiem, iż nie zna Pan swojego nazwiska? Niestety, jestem tylko pracownikiem biura podróży i nie posiadam wykształcenia medycznego, aby pomóc w takim przypadku. Mam wezwać pogotowie? - troska w moim głosie była bardziej niż autentyczna. Rozkręcałem się z minuty na minutę. Stojący za Panem Bez Nazwiska ludzie wybuchnęli śmiechem i właściciel drogiego garnituru zaczął wycofywać się rakiem, mrucząc coś pod nosem o chamstwie i odszkodowaniu za nieludzkie traktowanie.
- Widzę, że świetnie się Pan bawi naszym kosztem - wyjątkowo wredna mina, delikatny makijaż, całość odziana w żakiecik, dodatkowo okularki w cieniutkich oprawkach i ten wystudiowany chłód w głosie. Główna księgowa albo inna wysoko postawiona biurwa, która zapomniała zostawić korporacyjnych nawyków w domu.
- Raczej staram się pomóc jak mogę - odbiłem piłeczkę. Uśmiech nie schodził mi z twarzy, a spokojnego tonu głosu pozazdrościłby mi lektor z National Geographic.
- To ja poproszę o rozmowę z Prezesem - ufff... Księgowa okazała się standardową idiotką wkraczając na jakże dobrze znaną mi ścieżkę.
- Bardzo mi przykro, ale jestem szeregowym pracownikiem i nie posiadam numeru telefonu do naszego Prezesa - mój smutek w głosie nie był udawany. W końcu ja też chciałbym być dyrektorem i mieć w komórce kontakt do prezesa.
- CHCĘ PREZESA - wycedziła przez zaciśnięte zęby tracąc swoje kamienne opanowanie.
- Z tego co wiem proszę Pani, to nasz prezes ma żonę i dzieci i raczej nie będzie zainteresowany skokiem w bok - poniosło mnie i poczułem, że lód zaczyna pode mną pękać. Tego mi baba nie puści... znowu będzie nagana.
- Słucham?! To Panu nie ujdzie płazem! - kobita nie dość, że wredna, to jeszcze czytała w myślach.
Odsiecz nadeszła niespodziewanie, ze strony dwóch wygolonych na zero mięśniaków, którzy przysłuchiwali się naszej rozmowie niecierpliwie drepcząc w miejscu.
- Daj Pani, kurwa, gościowi spokój, co on może? - ogromny jak dwupokładowy airbus facet oparł swoje wielkie wytatuowane łapska na blacie mojego stanowiska i nie zważając na obecność wściekającej się Księgowej kontynuował:
- Czyli do godziny 23 mamy czas? - to pytanie skierowane było do mnie. Jego potężne bicepsy rozsadzały rękawy koszulki, która i tak musiała mieć rozmiar 5XL. Wszystko razem nakazywało lekką ostrożność. Odpowiedzi udzieliłem po dwukrotnym zastanowieniu się.
- O godzinie 23 prosimy o przechodzenie przez kontrolę bezpieczeństwa, tak aby zdążyć na wylot o północy - bardziej oficjalnie i miło się nie dało, ale jakoś w tym przypadku nie miałem ochoty na zwyczajowe złośliwości.
- Czyli jak sobie siądziemy tam przy tym telewizorku - kark wskazał na "Sport Bar" - zrobimy litra wódeczki i zapijemy piwkiem, to nikt nic nie powie? - zapytał tubalnym głosem, a bicepsy napięły się groźnie.
- Jak będziecie się Panowie spokojnie zachowywać i dacie radę wejść o własnych siłach do samolotu, to nie powinno być problemów - jego tok rozumowania był ujmująco praktyczny.
- Po litrze na dwóch to nawet alkomat mnie nie wyczuje - zapewniła pewnym tonem chodząca góra mięśni, a bicepsy znowu się naprężyły, potwierdzając, że właściciel wie co mówi.
Podniosłem słuchawkę telefonu i wybrałem numer stanowiska, gdzie trwał odprawa ich lotu.
- Cześć, zarezerwuj mi dwa miejsca awaryjne na moje imię. Podejdzie  dwóch sympatycznych podróżnych i powołają się na mnie - jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie pomyślałem.
- Zarezerwowałem Panom siedzenia z większą ilością miejsca na nogi - poinformowałem Wielkoluda.
- Widzisz, kurwa - mężczyzna zwrócił się do swojego towarzysza podróży, który przypominał skrzyżowanie nosorożca z ogrem i tępo patrzył się w ścianę za moimi plecami - pogadasz z człowiekiem po ludzku, to i usiądziemy jak ludzie i się jeszcze napijemy, a nie będziemy umierać z pragnienia jak wielbłądy.
- Hehehe, będzie zajebiście! -  Ogr oderwał wzrok od ściany i przeniósł na dość zgrabny tyłek Księgowej, która stukając wściekle obcasami oddalała się w kierunku odprawy.




3 komentarze:

  1. słowo daję pierwsza wizyta na blogu i juz widzę że będę tu częściej zaglądał. Vouchery na posiłek przy ledwo 6 h opóźnienia? To chyba nie był Enter...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pierwszy komentarz i z miejsca pozytywny!
    Opalanko-bez-filtra ogłasza imprezę!
    P.S.
    Powyżej 3h opóźnienia voucher się należy i koniec:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak bumerang powraca pytanie: a co ja za to mogę kupić? ;)

    OdpowiedzUsuń