czwartek, 16 października 2014

Gaudi

- Drobna, zawinięta w bandaże ręka chłopca kreśli idealnie proste linie na białym brulionie rozłożonym na stole. Przez malutkie okienko sutereny wpada złote światło katalońskiego słońca i dobiega radosny zgiełk ulicy. Chłopiec patrzy z zadowoleniem na kartkę, którą pokrył idealnie symetryczną siatką prostopadłych linii. Bez użycia kątomierza, ot tak... od ręki. Uśmiecha się, odkłada poszatkowany liniami brulion i sięga po kolejny biały arkusz. W taki to sposób powstają zeszyty do algebry uczniów szkoły zakonu pijarów. Tworzy je mały Antonio Placid Guillem, kasując nieoficjalnie za swoją usługę jedną trzecią ceny gotowego arkusza i mówiąc szczerze nie wyrabia się z zamówieniami. Ten chory na artretyzm chłopiec ma wyjątkowy dar. Kiedy bierze w dłoń ołówek, to zapomina o dręczącym go bólu powykrzywianych stawów i zamienia się w genialnego rysownika, który z chirurgiczną precyzją kreśli idealnie symetryczne kształty i proste długie linie. Zawinięty w nasączone terpentyną bandaże, jedyne dostępne dla  XIX-wiecznej biedoty lekarstwo na artretyzm, dzieli czas między szkołę i suterenę, która jest jego domem. Matka nie żyje. Wychowywany przez ojca, mały Antonio ucieka w świat marzeń i wyimaginowanych stworów. To właśnie tam, w smutnej piwnicy kamienicy w Reuss, zaciera się granica między rzeczywistością i fantazją. Umysł, który bez problemu liczy najtrudniejsze matematyczne zadania, mózg geniusza, którego gwiazda ma za chwilę rozbłysnąć, buduje niedostępny nikomu tajemniczy świat, pełen  fantasmagorycznych postaci i bajkowych budowli.
Antonio ma dwanaście lat, gdy staje do konkursu na projekt przebudowy refektarza klasztoru pijarów. Przeor nie może uwierzyć, iż zaprezentowane mu rysunki stworzyło to jakże mizernie wyglądające dziecko, które  hardym głosem odpowiada na zadawane mu pytania zdumionych mnichów. Projekt wyrostka zwycięża. I tak o to na katalońskich salonach pojawił się człowiek, który przez kolejnych 60 lat miał pozostać dzieckiem, które nie widzi granic dla swoich marzeń. Realizując, na przekór wszystkim, fantastyczne skomplikowane zamierzenia architektoniczne, wyprzedzał swoją epokę o lata świetlne.   Wspierany potężną siłą wiary, zuchwale podejmował najśmielsze wyzwania, wolny od myśli o porażce, która paraliżuje nas, dorosłych.
Wiedzą Państwo doskonale o kim mówię, wszak każdy słyszał o Gaudim. Za moimi plecami wznosi się jego idee fix - słynna Sagrada Familia - kościół Świętej Rodziny. Projekt, któremu Gaudi poświęcił życie, a który do dziś budzi podziw największych współczesnych architektów. Za chwilę wejdą Państwo do środka i niczym w filmie science fiction odbędą podróż po wnętrzu  kościoła, ale po zakamarkach umysłu tego genialnego architekta. Każdy otrzyma audioguida, który przybliży wam niezwykłość tej ogromnej budowli - pilot skończył mówić, a grupa stała niczym zamurowana, wpatrzona w wejście do kościoła. Klasnął w dłonie, budząc turystów z letargu.
- Zapraszam do zwiedzania - ukłonił się i dworskim gestem zaprosił do środka.
- Spotykamy się w tym miejscu o godzinie 14:00, czyli mają Państwo dokładnie półtorej godziny - turyści, niczym zgrany oddział komandosów rzucili się szturmować wejście kościoła.
- Bawcie się dobrze, tępe dzidy - mruknął do siebie pilot i odwrócił się na pięcie zderzając się z Tomkiem, najmłodszym uczestnikiem wycieczki.
- Dokąd Pan idzie? - dwunastolatek znudzony towarzystwem mamy ewidentnie szukał jakiejś odmiany.
- Do Burger Kinga - uśmiechnął się pod nosem pilot wskazując na neon fast fooda sąsiadującego z katedrą.
- Mogę iść z Panem? - w niebieskich oczach chłopaka pojawiła się nadzieja.
- Pani Aniu, pani syn słabo się czuje, poczekam z nim tutaj - pilot zwrócił się do spoconej na twarzy otyłej turystki, która walcząc bezpardonowo na łokcie zbliżała się ku wejściu do Sagrady Familii.
- Jest Pan kochany - czerwoną niczym pomidor twarz przeciął grymas uśmiechu ulgi. 
- Gówniarz i tak by niczego nie zrozumiał - dodała sapiąc i z premedytacją wbiła łokieć w brzuch nieostrożnemu turyście, który chciał się przed nią wcisnąć.
- Chodź Gówniarzu - pilot znowu się uśmiechnął, chowając pilocki identyfikator do kieszeni - stawiam double whoppera i patatas fritas grandes!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz