wtorek, 14 października 2014

Zakochani są wśród nas

Uwielbiam dziadków, a dokładnie patrzeć na małżeństwa starszych ludzi, jak w totalnym milczeniu, z nosami zatopionymi w gazetach, oczekują na wylot samolotu. Pewnie powiedzieli już sobie wszystko i teraz już niczego nie udają, po prostu mają luz. Lubię też pary, które łączą wspólne pasje, typu: "Daleko do tej strefy wolnocłowej? Chcemy sobie z żoną coś chlapnąć". Realizacja wspólnych celów łączy ludzi na wieki. Fajnie ogląda się też małżeństwa a la mini korporacja. Ona, zimna szefowa, idzie z przodu trzymając paszporty, a on zziajany robol ciągnie dwie wypchane walizy. Jasny podział ról, tak jak funkcjonują najlepsze firmy. Dzisiejsza parka przebiła jednak wszystkich.
Zwróciłem na nich uwagę od razu, gdy pojawili się w wejściu do hali odlotów. Dziewczyna miała zasłonięte oczy apaszką, a chłopak prowadził ją powoli, czule obejmując. A kiedy zdjął jej z głowy tą chustę i uklęknął przed nią, to nie było na lotniku nikogo, kto by się im nie przyglądał.
- Oświadczyny na lotnisku? Ma facet fantazję - pomyślałem. Jako że z bocznej kieszonki plecaka wystawała mu koperta z logo naszego biura, postanowiłem wesprzeć jego  inicjatywę. W końcu płacą mi między innymi za tworzenie miłej atmosfery, a że ostatnio słabo mi z tym szło, grzechem byłoby nie wykorzystać okazji.
- Widzę, że bardzo miło zaczyna się Państwa podróż - podszedłem do faceta z jajami i jego oblubienicy.
- Tak, właśnie ... eee - wielkie niczym grochy łzy szczęścia polały się po uroczej buźce dziewczyny, a gość urósł o pięć centymetrów. Wyglądało, że oświadczyny zostały przyjęte.
- Zapraszam w takim razie do checkinu. Odprawimy Państwa bez kolejki i przydzielimy lepsze miejsca w samolocie. Proszę potraktować to jako prezent od naszego biura  - mój uniform musi budzić zaufanie, bo bez zbędnych pytań ruszyli za mną.
Kolejka do odprawy była spora. Pasażerowie twardo tłoczyli się do dwóch otwartych stanowisk, jakby ostatnie miejsca w samolocie miały być stojące. Po krótkim namyśle zrezygnowałem z podejścia do nowej pracownicy - Kingi i wybrałem biurko, za którym siedziała Ika. Nasza trzydziestoletnia lotniskowa seksbomba, która na fejsie wciąż obnosiła się ze statusem "wolna". Gdyby była opcja "zdesperowana", to pewnie by już uaktualniła status. No ale jak jest się skrzyżowaniem granatu odłamkowego i jadowitej kobry, to raczej ciężko o drugą połowę.
- Cześć, odprawisz mi dwa paxy na awaryjne? - uśmiechnąłem się  najpromienniej jak potrafiłem.
- A co z tego będę miała? - odpowiedziała uśmiechem. Ewidentnie trafiłem w dobry humor.
- Cappuccino - wskazałem wzrokiem na kawiarnię, skąd dobiegał smakowity zapach świeżo mielonych ziaren.
 - A wypijesz ze mną? - ta słodycz była wręcz podejrzana.
- Taaak... Z jednego kubka na dwie słomki..... Państwo właśnie się zaręczyli, chciałem im zrobić prezent - postanowiłem zakończyć tą piękną wymianę uprzejmości kilometrowym autem. Trafiłem idealnie. Ika przeistoczyła się w nastawiony na full klimatyzator i skierowała swoje lodowe spojrzenie na wciąż przytulającą się parę. Temperatura w terminalu spadła o 2 stopnie.
- Poproszę Państwa dowody osobiste lub paszporty i pierwszy bagaż na wagę - powiedziała głośno, a jej lodowaty ton głosu sprawił, że pierwsze rzędy kolejki cofnęły się o krok. Narzeczeni karnie podali dokumenty, a gość delikatnie położył na pasek walizkę ukochanej.
- Czy oprócz dowodu posiada Pani paszport? - zapytała słodko Ika, zdecydowanie zbyt słodko. Poczułem znajome łaskotanie w brzuchu.
- Nie... nie mam paszportu. A dowód nie wystarcza? - biedaczka, jeszcze się nie domyślała, że tak wspaniale zapowiadająca się podróż na Gran Canarię nawet się nie rozpocznie.
- Dokument stracił ważność rok temu - Ika ewidentnie przechodziła w tryb ładowania akumulatorów cudzą energią, a temperatura w hali wciąż spadała. W oczach laski pojawiły się łzy... dużo większe od tych zaręczynowych.
- Jak to kurwa nieważny! - to był głos faceta z jajami, który ze słodkiego bałwanka zamieniał się w pędzącą lawinę.
- Pięć koła na tą kurwę wydałem! Tyle kasy, a ta idiotka nie ma dowodu! - jaja okazały się wydmuszkami, a po bałwanku nie został nawet ślad. Siedząca na przy drugim stanowisku Kinga schowała się za ekranem komputera. Ika piękniała z uśmiechem ładując drugi akumulator a niedoszła narzeczona ciągnęła walizkę i szła, łkając, w kierunku wyjścia.
- Zrób coś frajerze! - ile ja takich lawin przeżyłem... mógłbym szkolić goprowców.
- Wciąż może Pan skorzystać ze swojej części rezerwacji, a jeżeli znajdzie Pan przed zamknięciem odprawy kogoś na to drugie miejsce to zmieniamy osobę za opłatą 150 zł - poinformowałem sucho.
- A teraz zapraszam na koniec kolejki. Przyda się Panu chwila na uspokojenie - dodałem ze złośliwym uśmiechem. Facet burcząc po nosem zabrał walizkę, grzecznie udał się na koniec kolejki i wyglądało, że zaczyna proces obdzwaniania znajomych. Za raczej już byłą narzeczoną nawet nie spojrzał.
- Cappuccino nie będzie? - zapytała retorycznie Ika.
- Mogę Ci zrobić sypaną - patrzyłem na wykonującego kolejne połączenia właściciela wielkich wydmuszek.
- Spadaj - wróciła stara dobra Ika.
- Posadź go przy kiblu, na B i zważ mu bagaż co do grama.
- Kinga! Ten gość odprawia się u mnie - Ika nie potrafiła ukryć radości.

2 komentarze: