wtorek, 21 października 2014

Nazwisko zobowiązuje

Kisia, oprócz rewelacyjnych ciastek, wnosi na lotnisko powiew radości i optymizmu. Jej niczym niezmącony, dobry humor wydaje się z początku irytujący, ale można się przyzwyczaić. W końcu lepiej pracować z wesołkiem niż ponurakiem.
- Dobry wieczór! Co tam słychać? Chcesz ciasteczko? - zegar wskazywał 1:00 w nocy, ale Kisia zawsze ma naładowane baterie na full. Jej wesoły dziecięcy głosik przypomniał mi, że od piętnastu godzin żywiłem się głównie kawą. Otyłość mi nie grozi....
- Zaleję kawę - zaoferowałem z miejsca. Kisiowe przejście przez terminal na pewno zostało zauważone i trzeba było działać szybko, zanim zlecą się inne ciasteczkowe sępy.
- Przepraszam..eee czy można..ee? - bełkotliwy głos przerwał mi zabawę w baristę. Uderzył w nas odór przetrawionego alkoholu pomieszany ze smrodem przepoconych skarpet. Przy biurku stał pijany facet, który uśmiechając się debilnie, próbował zadać kolejne pytanie. Czerwona spocona twarz, sumiaste wąsy, koszula z ciemnymi półksiężycami potu pod pachami i czarne skarpety zestawione z sandałami. Brakowało mu tylko napisu na czole "Egipcie bój się! Oto nadchodzimy!"
- Lekko pijanego wpuszczą do samolotu? - Wąsaczowi udało się złożyć kolejne zdanie. Zanosiło się, że ciasteczkowa przerwa przejdzie mi  koło nosa.
- Tylko, jeżeli nie będzie pchał się za stery - gość wydawał się sympatyczny, więc na razie nie wytaczałem ciężkiej artylerii, a wyjątkowo chciałem nawet pomóc - a dokąd Pan leci?
- Ja nie lecę! - zabełkotał przestraszony - kolega leci!
- A gdzie jest kolega? - zaczynało się robić ciekawie.
- Tam - machnął ręką w nieokreślonym kierunku. 
Wychyliłem się zza biurka. Pod reklamą LOT-u, a podłodze, leżało bezwładne ciało "lekko pijanego".
- Kolega raczej nigdzie nie poleci, co najwyżej pojedzie na izbę - żarty się skończyły.
- Jak to kurwa nie poleci?! Pan nie zna Bogdana! - oburzył się Wąsacz i trącił nogą śpiącego.
Fakt, że się nie znaliśmy jakoś nie spędzał mi snu z powiek. Opój, zwany Bogdanem,  słodko spał na zimnej podłodze z łysiejącą głową na żółtej reklamówce z Netto. Ubrany w poplamione żółtą cieczą, kiedyś białe szorty i wymiętą koszulkę bez rękawków, która odsłaniała owłosiony brzuch starego piwosza, chrapał jak traktor. Przy bosych stopach z czarnymi podkówkami leżał jeden oczojebnie zielony klapek.
- Boso, ale w ostrogach - pomyślałem złośliwie.
- Mogę zobaczyć potwierdzenie rezerwacji tego pana? - wciąż łudziłem się, że podrzucę komuś zbuka.
Wąsaty towarzysz śpiącego wyciągnął pomiętą kartkę. Logo naszego biura nie pozostawiało wątpliwości.
- Kolega ma godzinę na doprowadzenie się do porządku, zanim zamkną mu odprawę - zmieniłem trochę front, przerażony wizją całej papierologi, którą będzie trzeba skompletować, jak nie wsadzę pijaka na pokład.
- To pomóż Pan, weźmiem go do kibla - w Wąsaczu obudził się stary harcerz. Nawet jakby zaczął mniej bełkotać. Jak ja nie lubię wypełniać papierów...... Westchnąłem i wspólnie dźwignęliśmy nasączonego alkoholem kloca. Spocona łapa Bogusia objęła mnie za kark i momentalnie poczułem gotowość do wypisania każdej ilości formularzy. Ten, kto dostanie miejsce obok tego skunksa, będzie pamiętał ten lot do końca życia.
Po krótkim, ale intensywnym rzyganiu i oblucjach w lotniskowej toalecie, Bogdan przyjął pozycję mniej więcej pionową. Wręczyłem  mu jego reklamówkę z paszportem i portfelem. Oprócz gaci, koszulki i jednego klapka, gość nie zabierał w podróż żadnej innej rzeczy. Inna kwestia, że nie było wiadome czy ten skrajny minimalizm jest do końca świadomy.
- Życzę udanych wakacji - jak zawsze z zawodowym uśmiechem.
Boguś mruknął coś co zabrzmiało jak spierdalaj i pociągając bosą nogą ruszył chwiejnie w kierunku checkinu, przy którym nie było już żadnych oczekujących. Akcje wszystkich egipskich destylarni skoczyły w górę.
- Pasażer Bogdan Kieliszek, powtarzam, pasażer Bogdan Kieliszek, podróżujący do Hurghady, proszony jest o natychmiastowe podejście do stanowiska checkin numer 4 - ogłosiła znudzonym głosem laska z info.
Spojrzałem na Wąsacza z niedowierzaniem.
- Gdybyś Pan wiedział ile on może wypić - bełkot zamienił się w pijacką chrypę.
- Może powinien trochę zbastować?
- Grzech zmarnować takie nazwisko! - obruszył się wąsaty kumpel Bogusia i dodał spokojniejszym tonem:
- W porządku facet pan jesteś.
Nie ma jak trochę czułości na koniec ciężkiego dnia.
- Dobranoc życzę - pożegnałem się i ruszyłem w kierunku mojego biurka.
Dwóch koordynatorów ściemniało Kisię i wyżerało ciastka. Boguś przechodził właśnie przez kontrolę bezpieczeństwa, a zegar pokazywał trzecią w nocy.
- Trzeba skołować te formularze na odmowę przelotu - pomyślałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz