środa, 26 listopada 2014

Dzieci nasze kochane

Przeraźliwy dźwięk telefonu wyrywa mnie z błogiego snu. Po kurw..ach rzucanych zza ściany, sąsiada również. Mam tak wrednie brzmiący i głośny dzwonek, że nie zdziwię się jak mnie kiedyś eksmitują. Ostatnio miałem dużo nocnych telefonów i widać lekkie ochłodzenie relacji sąsiedzkich. Dzwonek raźno wyje, ekran wyświetla godzinę trzecią w nocy i paskudną facjatę dzwoniącego. Nie wiem, co budzi lepiej, ale resztki snu wyparowują ze mnie w oka mgnieniu. Dziecko sąsiadów, mały mściwus, zaczyna ryczeć jak syrena alarmowa.
- Cześć!Jest taka sprawa! - sztuka rozpoczynania konwersacji nigdy nie była mocną stroną Zenka.
- No... - staram się brzmieć jak najmniej zachęcająco.
- Pilot, który miał dzisiaj w nocy jechać z grupą na jeden dzień do Berlina, idąc na podstawienie, złamał nogę – wyczuwam lekką panikę w głosie wielkiego organizatora.
- Mam mu ją zagipsować? - jestem równie wredny jak dzwonek telefonu.
- Za pół godziny podstawienie pod szkołą na Kochanowskiego, byłeś z nimi w zeszłym roku w Pradze. Autokar już po ciebie jedzie, program wysyłam na maila. Nie mam wyjścia, sorry – rozmowę kończy sygnał przerwanego połączenia.
- Może jeszcze ktoś nawalił? - rozgrzeszam rozmówcę z jego pośpiechu. Kalkulując po cichu stawkę, jaką za ten wyjazd zaśpiewam, sprawdzam nosem stan zużycia leżącej przy łóżku bielizny. Weryfikacja wypada pomyślnie, więc ubieram się bez zbędnego grzebania w szafkach. Zamiast prysznica wylewam na siebie z litr pachnidła, płuczę zęby jakimś zielonym paskudztwem, wieszam identyfikator na szyję i po dziesięciu minutach gramolę się do autokaru, przeklinając głośno Zenka i mój brak asertywności.
- Hehe – kierowca Marek wita mnie plastikowym kubeczkiem pełnym parującej smolistej esencji.
- Jedziemy ze "stonką"? – upewnia się podjeżdżając pod szkołę. W przeciwieństwie do mnie, większość kierowców i pilotów nie lubi wyjazdów z dzieciakami. Podobno brud, smród i hałas. Nie podejmuję zaczepki, kiwam tylko głową i siorbię gorącą kawę. Osobiście uwielbiam jeździć na wycieczki szkolne, czyli jak to mówią w branży ze "stonką" lub bachorami. Bałaganią i marudzą tak samo jak dorosłe grupy, ale wyjazd z dziećmi jest jak reset dla mojej zabałaganionej głowy. Przestawiam tok rozumowania i jest bomba. Dzieciakom podoba się wszystko to, co nie przechodzi podczas wyjazdów z dorosłymi. Przykładowo, hotel ma overbooking i proponuje zakwaterowanie w pokojach wieloosobowych? Standardowi turyści od razu rozpalają ognisko i chcę cię upiec na wolnym ogniu, obdzierając wcześniej ze skóry. Dzieci odwrotnie, wiwatują i pytają czy nie dałoby rady spać np. dwudziestu chłopaków w jednym pokoju? Popsuł się autokar na objazdówce i stoicie na autostradzie? Wszystkie stare dziady od razu piszą reklamacje i żądają rekompensat. Dzieci w tym czasie robią "bekowe zdjęcia na fejsa" i ogołacają z coli lodówkę na stacji benzynowej. Radość z życia jest prostą czynnością. Też kiedyś tacy byliśmy....
Przed popadnięciem w filozoficzny nastrój ratują mnie otwierające się drzwi autokaru. Rozpoczyna się najtrudniejszy etap wyjazdu, czyli zapakowanie całej rozkrzyczanej bandy do naszego pojazdu. Powinno być miło i sympatycznie, a jest z reguły nerwowo, chociaż staram się jak mogę, aby gasić pożary w zarodku. Z matczyną cierpliwością pilnuję, aby reisefieber nie zamieniła się w krwawą jatkę. Pełnię tutaj rolę bufora, między kierowcami a turystami, niczym słupek falochronu ze stoickim spokojem znoszę uderzające we mnie z każdej strony fale nerwów i krzyków. Gdyby nie było pilotów wycieczek to każdy wyjazd kończyłby się na etapie podstawienia. Kierowcy mordowaliby pasażerów lub turyści zaciukaliby kierowców.
- Kopnąć to ja go mogę, ale w dupę – mruczy, niczym budzący się wulkan, Marek. Obserwuje, podrygując niespokojnie za kierownicą, rodzica, który w trosce o bezpieczeństwo swojej pociechy sprawdza stan techniczny autokaru kopiąc nogą po oponach. Każdy kierowca jest emocjonalnie związany autokarem i krzywda jaka dzieje się jego ukochanemu busikowi odbierana jest niczym atak na jego własną osobę.
- Autokar widzę "nówka", trzeźwość OK, papiery w porządku, nie za bardzo wiem, co mam tu sprawdzać – kontrolujący nas policjant drapie się po głowie odciągając uwagę kierowcy od domorosłego rodzica-diagnosty.
- Czy dzieci mają zapewniony podczas wycieczki posiłek? – zamartwia się korpulentna kobitka ściskająca rękę chłopca, który desperacko próbuje się wyślizgnąć z maminego uścisku. Chłopak, nie dość, że wygląda jak napompowany, bliski pęknięcia czerwony balon, to jeszcze obładowany jest plecakiem, z którego wystają dwie wielkie butelki fanty i zapas chipsów na najbliższy miesiąc. Mały grubasek wyrywa się i wierzga nogami, chcąc dołączyć do kolegów, którzy zajęli już miejsca z tyłu autobusu i rzucają się paluszkami.
- Planujemy dwudaniowy obiad w środku dnia – uspokajam mamę. 
- Dobrze, że zdążyłem przeczytać program - chwalę się w myślach i patrzę nerwowo w kierunku Marka, czy dostrzegł fruwające po autokarze chrupki.. Za rozdeptane na podłodze pojazdu jedzenie kodeks kierowcy przewiduje, dla złapanego na gorącym uczynku delikwenta, karę śmierci. Z reguły udaje się wynegocjować zamianę wyroku na sprzątanie autokaru, ale ile się trzeba przy tym nagadać to wiedzą tylko piloci wycieczek.
- Czy mój Pawełek jednak się naje? - matka grubaska nie daje za wygraną.
- Będzie jeszcze przerwa w McDonaldzie, gdzie będą mogli dojeść – pucułowaty chłopiec aż kwiczy z radości, a pięć litrów fanty podskakuje mu wesoło na plecach.
- Och, to super, bo nie wiem czy wystarczy mu wałówki z domu – mama żarłoka wyraźnie się rozluźnia.
- Paweł, zjesz coś później w Macu? – zagaduję małego, który wręcz ugina się pod ciężarem plecaka z żarciem, ale ochoczo kiwa obstrzyżoną na krótko głową, a na czerwonej twarzy pojawia się wielki uśmiech.
- A wiesz dokąd jedziemy? – zadaję pytanie proforma.
- Yyyyyy.... - dzieciak przerażony spogląda na matkę, która z kolei ze zmieszaniem patrzy na mnie..
- Yyyyyy... na wycieczkę szkolną – kobita próbuje ratować sytuację.
- Dokładnie! Do Berlina – uśmiecham się złośliwie wykonując ręką zapraszający gest i mały głodomór, sapiąc głośno zaczyna wspinać się ociężale po schodkach autobusu.

2 komentarze:

  1. BTW: najwięcej małych grubasów jest w Grecji:
    http://static2.businessinsider.com/image/5384d19069beddaf73dfdb95-960/screen-shot-2014-05-27-at-1.31.09-pm.jpg

    OdpowiedzUsuń
  2. A niby taka zdrowa śródziemnomorska dieta :-)

    OdpowiedzUsuń