Przeraźliwy dźwięk
telefonu wyrywa mnie z błogiego snu. Po kurw..ach rzucanych zza
ściany, sąsiada również. Mam tak wrednie brzmiący i głośny
dzwonek, że nie zdziwię się jak mnie kiedyś eksmitują. Ostatnio
miałem dużo nocnych telefonów i widać lekkie ochłodzenie
relacji sąsiedzkich. Dzwonek raźno wyje, ekran wyświetla godzinę trzecią
w nocy i paskudną facjatę dzwoniącego. Nie wiem, co budzi lepiej, ale
resztki snu wyparowują ze mnie w oka mgnieniu. Dziecko sąsiadów, mały mściwus, zaczyna ryczeć jak syrena alarmowa.
- Cześć!Jest taka
sprawa! - sztuka rozpoczynania konwersacji nigdy nie była mocną
stroną Zenka.
- No... - staram się
brzmieć jak najmniej zachęcająco.
- Pilot, który miał
dzisiaj w nocy jechać z grupą na jeden dzień do Berlina, idąc na
podstawienie, złamał nogę – wyczuwam lekką panikę w głosie
wielkiego organizatora.
- Mam mu ją zagipsować?
- jestem równie wredny jak dzwonek telefonu.
- Za pół godziny
podstawienie pod szkołą na Kochanowskiego, byłeś z nimi w zeszłym
roku w Pradze. Autokar już po ciebie jedzie, program wysyłam na
maila. Nie mam wyjścia, sorry – rozmowę kończy sygnał
przerwanego połączenia.
- Może jeszcze ktoś
nawalił? - rozgrzeszam rozmówcę z jego pośpiechu.
Kalkulując po cichu stawkę, jaką za ten wyjazd zaśpiewam,
sprawdzam nosem stan zużycia leżącej przy łóżku bielizny.
Weryfikacja wypada pomyślnie, więc ubieram się bez zbędnego
grzebania w szafkach. Zamiast prysznica wylewam na siebie z litr
pachnidła, płuczę zęby jakimś zielonym paskudztwem, wieszam
identyfikator na szyję i po dziesięciu minutach gramolę się do
autokaru, przeklinając głośno Zenka i mój brak asertywności.
- Hehe – kierowca Marek
wita mnie plastikowym kubeczkiem pełnym parującej smolistej
esencji.
- Jedziemy ze "stonką"?
– upewnia się podjeżdżając pod szkołę. W przeciwieństwie do
mnie, większość kierowców i pilotów nie lubi wyjazdów z
dzieciakami. Podobno brud, smród i hałas. Nie podejmuję zaczepki, kiwam tylko głową i siorbię
gorącą kawę. Osobiście uwielbiam jeździć na wycieczki szkolne,
czyli jak to mówią w branży ze "stonką" lub bachorami.
Bałaganią i marudzą tak samo jak dorosłe grupy, ale wyjazd z
dziećmi jest jak reset dla mojej zabałaganionej głowy. Przestawiam tok rozumowania i jest bomba. Dzieciakom podoba się
wszystko to, co nie przechodzi podczas wyjazdów z dorosłymi.
Przykładowo, hotel ma overbooking i proponuje zakwaterowanie w
pokojach wieloosobowych? Standardowi turyści od razu rozpalają
ognisko i chcę cię upiec na wolnym ogniu, obdzierając wcześniej
ze skóry. Dzieci odwrotnie, wiwatują i pytają czy nie dałoby rady
spać np. dwudziestu chłopaków w jednym pokoju? Popsuł się
autokar na objazdówce i stoicie na autostradzie? Wszystkie stare
dziady od razu piszą reklamacje i żądają rekompensat. Dzieci w tym
czasie robią "bekowe zdjęcia na fejsa" i ogołacają z
coli lodówkę na stacji benzynowej. Radość z życia jest prostą
czynnością. Też kiedyś tacy byliśmy....
Przed popadnięciem w
filozoficzny nastrój ratują mnie otwierające się drzwi autokaru.
Rozpoczyna się najtrudniejszy etap wyjazdu, czyli zapakowanie całej
rozkrzyczanej bandy do naszego pojazdu. Powinno być miło i
sympatycznie, a jest z reguły nerwowo, chociaż staram się jak
mogę, aby gasić pożary w zarodku. Z matczyną cierpliwością
pilnuję, aby reisefieber nie zamieniła się w krwawą jatkę. Pełnię
tutaj rolę bufora, między kierowcami a turystami, niczym słupek
falochronu ze stoickim spokojem znoszę uderzające we mnie z każdej
strony fale nerwów i krzyków. Gdyby nie było pilotów wycieczek to
każdy wyjazd kończyłby się na etapie podstawienia. Kierowcy
mordowaliby pasażerów lub turyści zaciukaliby kierowców.
- Kopnąć to ja go mogę,
ale w dupę – mruczy, niczym budzący się wulkan, Marek.
Obserwuje, podrygując niespokojnie za kierownicą, rodzica,
który w trosce o bezpieczeństwo swojej pociechy sprawdza stan
techniczny autokaru kopiąc nogą po oponach. Każdy kierowca jest
emocjonalnie związany autokarem i krzywda jaka dzieje się
jego ukochanemu busikowi odbierana jest niczym atak na jego własną
osobę.
- Autokar widzę "nówka",
trzeźwość OK, papiery w porządku, nie za bardzo wiem, co mam tu
sprawdzać – kontrolujący nas policjant drapie się po głowie
odciągając uwagę kierowcy od domorosłego rodzica-diagnosty.
- Czy dzieci mają
zapewniony podczas wycieczki posiłek? – zamartwia się korpulentna
kobitka ściskająca rękę chłopca, który desperacko próbuje się
wyślizgnąć z maminego uścisku. Chłopak, nie dość, że wygląda
jak napompowany, bliski pęknięcia czerwony balon, to jeszcze
obładowany jest plecakiem, z którego wystają dwie wielkie butelki
fanty i zapas chipsów na najbliższy miesiąc. Mały grubasek wyrywa
się i wierzga nogami, chcąc dołączyć do kolegów, którzy zajęli
już miejsca z tyłu autobusu i rzucają się paluszkami.
- Planujemy dwudaniowy
obiad w środku dnia – uspokajam mamę.
- Dobrze, że zdążyłem przeczytać program - chwalę się w myślach i patrzę nerwowo w kierunku
Marka, czy dostrzegł fruwające po autokarze chrupki.. Za rozdeptane
na podłodze pojazdu jedzenie kodeks kierowcy przewiduje, dla
złapanego na gorącym uczynku delikwenta, karę śmierci. Z reguły
udaje się wynegocjować zamianę wyroku na sprzątanie autokaru, ale
ile się trzeba przy tym nagadać to wiedzą tylko piloci wycieczek.
- Czy mój Pawełek
jednak się naje? - matka grubaska nie daje za wygraną.
- Będzie jeszcze przerwa
w McDonaldzie, gdzie będą mogli dojeść – pucułowaty chłopiec
aż kwiczy z radości, a pięć litrów fanty podskakuje mu wesoło na plecach.
- Och, to super, bo nie
wiem czy wystarczy mu wałówki z domu – mama żarłoka wyraźnie
się rozluźnia.
- Paweł, zjesz coś
później w Macu? – zagaduję małego, który wręcz ugina się pod
ciężarem plecaka z żarciem, ale ochoczo kiwa obstrzyżoną na
krótko głową, a na czerwonej twarzy pojawia się wielki uśmiech.
- A wiesz dokąd
jedziemy? – zadaję pytanie proforma.
- Yyyyyy.... - dzieciak
przerażony spogląda na matkę, która z kolei ze zmieszaniem patrzy
na mnie..
- Yyyyyy... na wycieczkę
szkolną – kobita próbuje ratować sytuację.
- Dokładnie! Do Berlina
– uśmiecham się złośliwie wykonując ręką zapraszający gest i
mały głodomór, sapiąc głośno zaczyna wspinać się ociężale po
schodkach autobusu.
BTW: najwięcej małych grubasów jest w Grecji:
OdpowiedzUsuńhttp://static2.businessinsider.com/image/5384d19069beddaf73dfdb95-960/screen-shot-2014-05-27-at-1.31.09-pm.jpg
A niby taka zdrowa śródziemnomorska dieta :-)
OdpowiedzUsuń