środa, 12 listopada 2014

SPA

Wiesz co to jest thalasso spa? - Zenek patrzy na mnie z wyższością dłubiąc długopisem w uchu. Kurdupel ma metr siedemdziesiąt w kapeluszu, a tak się napuszył od tej swojej mądrości, że prawie rysuje łysą głową sufit swojej kanciapy, zwanej szumnie biurem podróży.
- Spa, gdzie zamiast w chlorze moczysz dupę w morskiej wodzie -zakładam mądrali koszykarską "czapę".
- A ty skąd wiesz? - Zenuś zerka na mnie podejrzliwie i zaczyna ssać końcówkę długopisu. W czarno-białym świecie macho mordercy bywanie w tego typu przybytkach klasyfikuje faceta jednoznacznie.
- Moja kosmetyczka ma w czymś takim gabinet - dorzucam pełną szuflę do pieca i jakby tego było mało wykonuję dłonią kobiecy gest sprawdzania lakieru na paznokciach. Lekko skośne oczy właściciela biura robią się wielkie jak cebule, szczęka lekko opada odsłaniając nierówne zęby, a sam Zenek kurczy się z przerażenia.
- Byłem kiedyś z grupą, stąd wiem - lituję się i przerywam testowanie granic zenkowej homofobii.
- Uff - oddech ulgi aż porusza pożółkłymi firankami w oknach i rozsiewa po oblepionym kolorowymi plakatami biurze odór trawionego kebaba.
- No.... to thalasso będzie atrakcją drugiego dnia wyjazdu - Zenek szybko wstaje po nokaucie, odkłada wylizany długopis i dziarsko kontynuuje odprawę. Otoczeni czosnkowymi oparami pogrążamy się w fachowej dyskusji. Grupa była wymagająca, więc dobrze było omówić każdy szczegół przed wyjazdem. Z doświadczenia wiedziałem, że muszę z wszystkimi pytaniami zdążyć przed sosem czosnkowym, który powoli zmierzał ku zenkowej wątrobie. Gotowy do natychmiastowej ewakuacji, zadawałem dużo pytań, wiedząc, że za chwilę w biurze pojawi się substancja, przy której zapach trawionego kebaba będzie niczym francuskie perfumy i nikt nie będzie w stanie przebywać z Zenkiem w jednym pomieszczeniu.
- On jest dość specyficzny - ostrzegała kiedyś znajoma pilotka – ale wyjazdy organizuje super.
Spa było więcej niż zajebiste. Ujęta w karby granitowych basenów morska woda zapraszała do relaksu. Zapraszał również włoski właściciel, który szerokim uśmiechem powitał naszą grupę w wejściu.
W miarę jak wytaczaliśmy się z autokaru, jego uśmiech zaczął lekko blaknąć, a zamienił się w grymas strachu, gdy pięciu gości wyjęło fujary i zaczęło lać do kamiennej donicy z bambusem. Toaletę w autobusie zarzygał nam pan dyrektor Sławek, który leżał teraz w przejściu i postękiwał, gdy wychodzący kopali go po przyjacielsku w wielkie dupsko.
- Don't worry - próbowałem pocieszać załamanego Włocha, ale chyba nie usłyszał, bo zagłuszał mnie charkot, jaki wydawała z siebie blond piękność, która przyssała się do drugiej doniczki. Zapamiętałem ją jak wchodziła do autokaru z wielkim campari w ręku. Teraz, głośno charcząc, zapełniała donicę czerwoną cieczą, która wartką strugą tryskała jej z gardła. Pijane w sztok koleżanki robiły jej zdjęcia, zanosząc się przy tym szaleńczym śmiechem.
Reszta grupy błyskawicznie wyrywała recepcjonistom szlafroki oraz klapki i rzuciła się w kierunku basenów. Przypominaliśmy wycieczkę ze szpitala psychiatrycznego - ubrani w białe szlafroki ludzie zataczają się po korytarzu i drą japy w niebogłosy. Nasza szalona, rzucająca kur..wami procesja dotarła do krawędzi basenu wypełnionego wodą przypominającą spienione mleko.
- Ciekawe ile osób mi się utopi? - pozwoliłem sobie na chwilę refleksji i sprawdziłem czy mam pod ręką numer polisy. W tym samym momencie zobaczyłem czterdzieści osób w szlafrokach, które w ekwilibrystycznych pozach leci w kierunku spienionej tafli. Obserwujący nas właściciel złapał się za głowę.Wszyscy skaczący wpadali w bulgoczącą wodę po uszy, oprócz jednej laski, która wyglądała jakby usiadła na wodzie. Po wykonaniu w powietrzu efektownego rozkroku wpadła do basenu i zatrzymała się na powierzchni niczym Jezus. Cudu jednak nie uświadczyliśmy. Jej twarz była samym bólem, a woda wokół pociemniała od krwi. Dziewczyna usiadła kroczem na murku, ukrytym dziesięć centymetrów pod powierzchnią wody. Po chwili zemdlała i nieprzytomna osunęła się do wody.
- Chciałeś, to masz - pokręciłem głową strofując sam siebie i razem z ratownikiem zaczęliśmy wyciągać dziewczynę z basenu. Wokół trwała damsko - męska wojna na ręczniki. Popychany przez pijanych walczących, którzy wydawali bojowe okrzyki w stylu "zajeb jej!", czułem się jak sanitariusz na polu bitwy. Położyliśmy kobietę na posadzce z ręcznikiem w kroku. Laska krwawiła i jęczała z bólu, którego nie był w stanie zneutralizować nawet alkohol krążący w jej ciele. 
- Dobrze, że to nie był żaden facet - wypadek obudził we mnie szowinistę. Ratownik zdawał się myśleć podobnie, bo nerwowo macał się po przyrodzeniu.
Obsługa uruchomiła włoski model postępowania w sytuacjach nagłych, a ja z niepokojem zastanawiałem się czy kobieta zdąży się wykrwawić. Ratownik wezwał recepcjonistę, ten zadzwonił po właściciela. Każdy z nich poświęcił pięć minut na oglądanie zakrwawionego ręcznika i mimowolne manualne sprawdzanie czy ich własne jajka są na swoim miejscu. Wezwali pogotowie, które przyjechało po piętnastu minutach. Sanitariusze zaczęli akcję od kontemplowania całkowicie już czerwonego ręczniczka. Następnie stwierdzili, że do wyjścia jest ponad dwieście metrów, a przepisy zabraniają im nosić chorych tak daleko na noszach. Właściciel wpadł na pomysł, że karetka może wjechać prawie pod sam basen wjazdem przeciwpożarowym, tylko musi podjechać z drugiej strony miasteczka. Dało nam to czas na znalezienie klucza, ale przynajmniej stało się jasne, że jeżeli dziewczyna do tej pory nie umarła, to raczej będzie z nią dobrze. Sanitariusze zapakowali w końcu poszkodowaną do ambulansu, a ja zadzwoniłem do ubezpieczalni. Na basenowym pobojowisku zapadła błoga cisza. Wojownicy przenieśli się do strefy saun, skąd dobiegały dzikie wrzaski. Wokół walały się klapki, ręczniki i szlafroki oraz kilka bezwładnych ciał.
- Relax! - wskazałem ręką na tych chrapiących na leżakach, którzy nie dali już rady kontynuować zabawy Właściciel machnął ręką i pociągnął mnie w kierunku wyjścia, gdzie nasz włoski kierowca kończył właśnie sprzątać autokar. Szybkie liczenie zebranych pustych butelek pokazało spożycie rzędu 0,7 litra na łebka. Zważywszy na fakt, że dojazd do spa zajął nam półtorej godziny, był to niezły wynik.
- Foto, foto - kierowca wręczył mi komórkę pokazując ręką, że chce zdjęcie na tle góry pustych flaszek i wielkiej dupy wciąż słodko śpiącego pana dyrektora Sławka.

2 komentarze:

  1. Jak mozna wkrecic sie do tak obfitujacego w wydarzenia wszelakie biznesu?

    OdpowiedzUsuń
  2. Trzeba się nie uczyć w szkole, potem nie ma wyjścia... :-)

    OdpowiedzUsuń