środa, 19 listopada 2014

Wakacje dla eksa

Pogięta szarawa kartka z grafikiem, przyklejona do porysowanego biurka, pokazywała, że kolejny czarter będę dzielił z Kisią. A właściwie to jej pasażerowie z naszymi, bo żadne z nas do Egiptu dzisiaj się nie wybierało. Przynajmniej nie tym lotem, którego listę uczestników miałem właśnie przed sobą. Gruntowne przestudiowanie stu sześćdziesięciu nazwisk doprowadziło mnie do wniosku, że żadnych VIP-ów nie mieliśmy. Przynajmniej według mnie, co znaczyło że z całą pewnością nie lecieli ani Michael Jordan, ani Obama, ani Putin. Co do pozostałych, to lepiej żeby spojrzała na listę Kisia, ale ona oczywiście się spóźniała.
- Może piecze ekstra partię ciasteczek? – oblizałem się łakomie i zacząłem nastawiać kawę. Wizualizowałem zielone plastikowe pudełko, w którym przynosiła słynne wypieki. W mojej wyobraźni byliśmy sam na sam. Znaczy pełne ciasteczek pudełeczko i ja, bo Kisia miała mnóstwo walorów, ale uroda akurat była kwestią dyskusyjną.
- Dzień dobry, dzień dobry – żywy głosik sprowadził mnie na ziemię. Pogoda ducha jaka biła od tej drobnej osóbki była wysoce zaraźliwa. Jak dobrze, że są tacy pozytywni ludzie.
- Cześć!Kawa czeka! - odpowiedziałem promiennym uśmiechem. Pudełeczko wystawało z torebki.
I głowę bym dał, że się do mnie szeroko uśmiechało.
Koleżanka siorbnęła gorącej kawy i stwierdziła:
- Ciasteczka do kawusi jak znalazł!
- A!Skuszę się na jedno – udało mi się zachować kamienną twarz i ukryć drżenie rąk, podczas gdy mój żołądek wygrywał "We are the champions...". Fortel się udał.
- Dobry! - nieprzyjemny głos przerwał mi w momencie, gdy zamierzałem sięgnąć po lotniskowy przysmak. Wzrokiem ciężkim jak walizka Norwega wracającego z zakupów w Gdańsku, próbowałem namierzyć źródło dźwięku. Z boku naszego biurka stał ponury obleśny karakan w białej koszulce na ramiączkach i czerwonych szortach. Z wakacyjnym outfitem perfekcyjnie komponowały się japonki na włochatych stopach, wystający spod koszulki piwny brzuch i złoty łańcuch na grubym karku. Gość miał z półtora metra wzrostu, ale widać było, że zainwestował w karnet na siłownię i jakiś lewy steryd.. Poszło mu w bary, bo był szerszy niż wyższy, a całości dopełniała mała łysa głowa, tatuaż na prawym bicepsie i tępy wyraz twarzy.
- Słucham – nawet nie siliłem się na uprzejmość.
- Kciałem zmienić te... no... eee... nazwisko – wydukał biało-czerwony troglodyta.
- Zapraszam do urzędu stanu cywilnego – na lotnisku nie ma litości.
- Hehe, ale osobę też kciałem zamienić... - przebrany za turystę goryl miał wakacyjny luz.
- Czyli będzie pan podróżował z inną osobą niż jest w tym momencie wpisana do rezerwacji? - chłodno i oficjalnie, bo wciąż nie mogłem się przekonać do patafiana.
- No!Lachę mam nową – zaczęły się zwierzenia.
- Gratuluję. Poproszę zgłoszenie rezerwacji i paszport Pana nowej lachy – jechałem już na granicy chamstwa, ale opasłemu neandertalczykowi w ogóle to nie przeszkadzało. Kisia umoczyła usta w kawie i z nieukrywanym niesmakiem wpatrywała się w rude kędziory, wystające spod pachy mojego rozmówcy. Upewniłem się, że ciasteczka spokojnie czekają na mnie w pudełku, a w zasięgu wzroku nie ma żadnego z żarłocznych koordynatorów lotów. Teren był czysty, więc już z większym spokojem skasowałem karakana dwieście złotych i rozpocząłem proces zamiany uczestnika w jego rezerwacji.
- Co ty kur..wa robisz?! - ten wrzask nie był skierowany do mnie, ale podskoczyłem ze strachu.
Przenikliwy głos należał do filigranowej brunetki, która krzycząc histerycznie okładała troglodytę przezroczystą reklamówką wypełnioną srebrnymi pakunkami.
- To moje wakacje! - furia pierwszego ataku osłabła i dziewczyna zwróciła się moim kierunku. Była cała zapuchnięta od płaczu i ewidentnie potrzebowała urlopu. Westchnąłem ciężko czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
- Ten ch..uj poznał wczoraj w klubie tą dziunię i zabiera ją na urlop zamiast mnie – wszystkie akty dramatu powoli układały się w logiczną całość. Kilka metrów od nas stała rzeczona dziunia. Według paszportu, który wręczył mi neandertalczyk, wybranka jego serca miała osiemnaście lat. Obcisła miniówa i blond włoski - żuła gumę i gadała przez telefon.
- Ale beka!Mówię ci! - wyglądała na słodką idiotkę, ale z tego co mówiła do słuchawki, wynikało że zachowuje dość trzeźwą ocenę sytuacji.
Spojrzałem na zgłoszenie rezerwacji i przypięte do niego potwierdzenie wpłaty.
- Czemu nie mogło trafić na Kisię? - pomyślałem i rzuciłem na nią ukradkowym spojrzeniem. Siedziała z rozdziawioną buzią obserwując rozgrywającą się na naszych oczach rodzinną tragedię. Jej wrodzony optymizm i radość życia gdzieś się ulotniły, a przecież w powietrzu wciąż wisiało niewypowiedziane przez nikogo pytanie. Świadomy, że właśnie rozpętuję wojnę, niczym początkujący aktor nabrałem w płuca powietrza, chcąc wypowiedzieć moją kwestię jednym tchem, rzucić się pod biurko i bezpiecznie przeczekać wybuch granatu, który miał za chwilę eksplodować.
- Więc..., eee – zacząłem od potknięcia.
- Na zgłoszeniu jest podpis Pana, potwierdzenie zapłaty jest również wystawione na Pańskie nazwisko, co oznacza, że jest Pan zgłaszającym i może dobierać osoby do rezerwacji według swojego widzimisię – prawie się udusiłem, ale poszło bez zająknięcia.
- Ale ja zapłaciłam za swoją część rezerwacji – w podkrążonych oczach brunetki malowało się autentyczne przerażenie.
- A czy posiada Pani potwierdzenie zapłaty? – wciąż tliła się w nas malutka nadzieja.
- No nie.... bo dałam mu pieniądze i on płacił w biurze – wyrok zapadł.
- Bardzo mi przykro – wyjątkowo nie udawałem.
- Kanapki nam chu..ju zrobiłam!! Udław się nimi!! – brunetka rzuciła w drapiącego się właśnie po brzuchu goryla reklamówką ze srebrnymi pakunkami, po czym złapała walizkę i z wysoko uniesioną głową pomaszerowała w kierunku wyjścia z terminalu.
Kisia zrezygnowanym gestem podsunęła pudełko z ciasteczkami w moją stronę.
Facet pozbierał z ziemi rozsypane kanapki, rozpakował jedną i z pełnymi ustami zwrócił się do wciąż rozmawiającej przez telefon dziuni.
- Skończ pier...dolić! Jedziemy na wakacje!

4 komentarze: