Pogięta szarawa kartka z
grafikiem, przyklejona do porysowanego biurka, pokazywała, że
kolejny czarter będę dzielił z Kisią. A właściwie to jej
pasażerowie z naszymi, bo żadne z nas do Egiptu dzisiaj się nie
wybierało. Przynajmniej nie tym lotem, którego listę uczestników
miałem właśnie przed sobą. Gruntowne przestudiowanie stu
sześćdziesięciu nazwisk doprowadziło mnie do wniosku, że żadnych
VIP-ów nie mieliśmy. Przynajmniej według mnie, co znaczyło że z
całą pewnością nie lecieli ani Michael Jordan, ani Obama, ani
Putin. Co do pozostałych, to lepiej żeby spojrzała na listę Kisia,
ale ona oczywiście się spóźniała.
- Może piecze ekstra
partię ciasteczek? – oblizałem się łakomie i zacząłem
nastawiać kawę. Wizualizowałem zielone plastikowe pudełko, w
którym przynosiła słynne wypieki. W mojej wyobraźni byliśmy sam
na sam. Znaczy pełne ciasteczek pudełeczko i ja, bo Kisia miała
mnóstwo walorów, ale uroda akurat była kwestią dyskusyjną.
- Dzień dobry, dzień
dobry – żywy głosik sprowadził mnie na ziemię. Pogoda ducha
jaka biła od tej drobnej osóbki była wysoce zaraźliwa. Jak
dobrze, że są tacy pozytywni ludzie.
- Cześć!Kawa czeka! -
odpowiedziałem promiennym uśmiechem. Pudełeczko wystawało z
torebki.
I głowę bym dał, że
się do mnie szeroko uśmiechało.
Koleżanka siorbnęła gorącej
kawy i stwierdziła:
- Ciasteczka do kawusi
jak znalazł!
- A!Skuszę się na jedno
– udało mi się zachować kamienną twarz i ukryć drżenie rąk,
podczas gdy mój żołądek wygrywał "We are the champions...".
Fortel się udał.
- Dobry! - nieprzyjemny
głos przerwał mi w momencie, gdy zamierzałem sięgnąć po
lotniskowy przysmak. Wzrokiem ciężkim jak walizka Norwega
wracającego z zakupów w Gdańsku, próbowałem namierzyć źródło
dźwięku. Z boku naszego biurka stał ponury obleśny karakan w
białej koszulce na ramiączkach i czerwonych szortach. Z wakacyjnym
outfitem perfekcyjnie komponowały się japonki na włochatych
stopach, wystający spod koszulki piwny brzuch i złoty łańcuch na
grubym karku. Gość miał z półtora metra wzrostu, ale widać
było, że zainwestował w karnet na siłownię i jakiś lewy
steryd.. Poszło mu w bary, bo był szerszy niż wyższy, a całości
dopełniała mała łysa głowa, tatuaż na prawym bicepsie i tępy
wyraz twarzy.
- Słucham – nawet nie
siliłem się na uprzejmość.
- Kciałem zmienić te...
no... eee... nazwisko – wydukał biało-czerwony troglodyta.
- Zapraszam do urzędu
stanu cywilnego – na lotnisku nie ma litości.
- Hehe, ale osobę też
kciałem zamienić... - przebrany za turystę goryl miał wakacyjny
luz.
- Czyli będzie pan
podróżował z inną osobą niż jest w tym momencie wpisana do
rezerwacji? - chłodno i oficjalnie, bo wciąż nie mogłem się
przekonać do patafiana.
- No!Lachę mam nową –
zaczęły się zwierzenia.
- Gratuluję. Poproszę
zgłoszenie rezerwacji i paszport Pana nowej lachy – jechałem już
na granicy chamstwa, ale opasłemu neandertalczykowi w ogóle to nie
przeszkadzało. Kisia umoczyła usta w kawie i z nieukrywanym
niesmakiem wpatrywała się w rude kędziory, wystające spod pachy
mojego rozmówcy. Upewniłem się, że ciasteczka spokojnie czekają
na mnie w pudełku, a w zasięgu wzroku nie ma żadnego z żarłocznych
koordynatorów lotów. Teren był czysty, więc już z większym
spokojem skasowałem karakana dwieście złotych i rozpocząłem
proces zamiany uczestnika w jego rezerwacji.
- Co ty kur..wa robisz?!
- ten wrzask nie był skierowany do mnie, ale podskoczyłem ze
strachu.
Przenikliwy głos należał
do filigranowej brunetki, która krzycząc histerycznie okładała
troglodytę przezroczystą reklamówką wypełnioną srebrnymi
pakunkami.
- To moje wakacje! -
furia pierwszego ataku osłabła i dziewczyna zwróciła się moim
kierunku. Była cała zapuchnięta od płaczu i ewidentnie
potrzebowała urlopu. Westchnąłem ciężko czekając na dalszy
rozwój wydarzeń.
- Ten ch..uj poznał
wczoraj w klubie tą dziunię i zabiera ją na urlop zamiast mnie –
wszystkie akty dramatu powoli układały się w logiczną całość.
Kilka metrów od nas stała rzeczona dziunia. Według paszportu,
który wręczył mi neandertalczyk, wybranka jego serca miała
osiemnaście lat. Obcisła miniówa i blond włoski - żuła gumę i
gadała przez telefon.
- Ale beka!Mówię ci! -
wyglądała na słodką idiotkę, ale z tego co mówiła do
słuchawki, wynikało że zachowuje dość trzeźwą ocenę sytuacji.
Spojrzałem na zgłoszenie
rezerwacji i przypięte do niego potwierdzenie wpłaty.
- Czemu nie mogło
trafić na Kisię? - pomyślałem i rzuciłem na nią ukradkowym
spojrzeniem. Siedziała z rozdziawioną buzią obserwując
rozgrywającą się na naszych oczach rodzinną tragedię. Jej
wrodzony optymizm i radość życia gdzieś się ulotniły, a
przecież w powietrzu wciąż wisiało niewypowiedziane przez nikogo
pytanie. Świadomy, że właśnie rozpętuję wojnę, niczym
początkujący aktor nabrałem w płuca powietrza, chcąc
wypowiedzieć moją kwestię jednym tchem, rzucić się pod biurko i
bezpiecznie przeczekać wybuch granatu, który miał za chwilę
eksplodować.
- Więc..., eee –
zacząłem od potknięcia.
- Na zgłoszeniu jest
podpis Pana, potwierdzenie zapłaty jest również wystawione na
Pańskie nazwisko, co oznacza, że jest Pan zgłaszającym i może
dobierać osoby do rezerwacji według swojego widzimisię – prawie
się udusiłem, ale poszło bez zająknięcia.
- Ale ja zapłaciłam za
swoją część rezerwacji – w podkrążonych oczach brunetki
malowało się autentyczne przerażenie.
- A czy posiada Pani
potwierdzenie zapłaty? – wciąż tliła się w nas malutka
nadzieja.
- No nie.... bo dałam mu
pieniądze i on płacił w biurze – wyrok zapadł.
- Bardzo mi przykro –
wyjątkowo nie udawałem.
- Kanapki nam chu..ju
zrobiłam!! Udław się nimi!! – brunetka rzuciła w drapiącego
się właśnie po brzuchu goryla reklamówką ze srebrnymi pakunkami,
po czym złapała walizkę i z wysoko uniesioną głową
pomaszerowała w kierunku wyjścia z terminalu.
Kisia zrezygnowanym
gestem podsunęła pudełko z ciasteczkami w moją stronę.
Facet pozbierał z ziemi
rozsypane kanapki, rozpakował jedną i z pełnymi ustami zwrócił
się do wciąż rozmawiającej przez telefon dziuni.
- Skończ pier...dolić!
Jedziemy na wakacje!
świetnie umilasz czas w pracy :3
OdpowiedzUsuńdzięki
OdpowiedzUsuńTen po pracy tez... ;)
OdpowiedzUsuńJak kto woli... ;-)
OdpowiedzUsuń