środa, 3 grudnia 2014

Polowanie na wariata

- Musisz coś z nią zrobić! - dziewczyny w biurze wyjątkowo mówią zgodnym głosem.
- Ale z kim? - czuję przez skórę nadchodzące kłopoty.
- No jak?! Nachodzi nas kolejna wariatka! - znowu unisono niczym zgrane chórzystki.
- A czy ja wyglądam jak psychiatra? - wykręcam się jak mogę.
- Nie, ale jak troll! Chcemy ją przepłoszyć, a nie leczyć, więc się nadajesz! - wyrok zapadł większością głosów i znowu podłapałem fuchę biurowego stracha na czubków.
Mam taką teorię, że wszyscy jesteśmy jeb..nięci, tylko jedni maskują się z tym lepiej, a drudzy gorzej. W ramach zakresu obowiązków pracowniczych zajmuję się wypraszaniem tych, którym maskowanie braku piątej klepki nie wychodzi. Sam ich nie szukam, ale dziwnym trafem kolorowe plakaty biura podróży przyciągają wariatów jak magnes.
Zawsze pamiętać będę panią Anię. Elegancko ubrana, czterdziestoletnia kobieta, która z dokładnością szwajcarskiego zegarka co czwartek o godzinie 14:00, siadała na biurowym fotelu i po dwie, trzy godziny potrafiła czekać "na pociąg". Tłumaczenia, że "to nie poczekalnia", że "dworzec jest pięć kilometrów dalej", kwitowała krótkim:
- Jeżeli w kasie sprzedali mi bilet, to pociąg z pewnością przyjedzie.
Prośbę o okazanie biletu odpierała grzecznie i do bólu logicznie:
- Czy Pan jest konduktorem?
Udało jej się pozbyć dopiero jak wymyśliłem "zmianę peronu" i zaczęliśmy wysyłać naszą podróżną "na peron" dziewczyn z kawiarni. Po którejś ze "zmian", które komunikowaliśmy jej zawsze w minutę po tym jak zajmowała miejsce w "poczekalni", wstała i wzburzonym głosem oznajmiła, że mamy tu taki bałagan, że ona z nami już więcej jeździć nie będzie. Na lotnisku pani Ani jeszcze nie spotkałem, więc wygląda, że pozostała wierna komunikacji naziemnej, ale z której "poczekalni" korzysta, to tego niestety nie wiem.
Sukcesem zakończyło się również płoszenie pana Jana, który klękał przed stojakiem z katalogami, widząc w uśmiechającej się z okładki katalogu starej Kubance, objawienie Matki Boskiej. Moją słodką tajemnicą pozostanie, co powiedziałem Janowi od objawień, ale przestał nas nawiedzać. Wyrzuty sumienia mam do dzisiaj, bo wizja zamiany biura na sanktuarium pielgrzymkowe i zarabianie na sprzedaży dewocjonaliów, wciąż wydaje mi się dość kuszącą perspektywą. Pozbywanie niechcianych osób z biura wychodzi mi tak dobrze, że nieoficjalnie zostało to wpisane w mój szeroki wachlarz biurowych zadań.
Wariatka, która nachodziła dziewczyny w biurze, otrzymała roboczy pseudonim "Wróżka". Potrafiła przez godzinę żądać pokazywania sobie dziesięciu tych samych zdjęć jednego hotelu, aby na koniec stwierdzać, że dzisiejszy układ gwiazd nie pozwala jej podjąć decyzji o wyjeździe.
Pojawiła się w drzwiach biura niespodziewanie, kiedy już znużony dziesięciogodzinnym oczekiwaniem, zaczynałem zmieniać grafik, planując kolejną zasadzkę. Czarne przylizane włosy a"la rodzina Adamsów, kolorowy strój arabskiego wróżbity i "dzień dobry" wypowiedziane cichym wystudiowanym głosem harrypotterowego Lorda Voldemorta. Jakby w tym momencie zgasło światło, to bym się zesrał ze strachu.
Wróżka pragnęła lecieć na Fuerteventurę, ale najpierw miałem pokazać zdjęcia atrakcji na wyspie i hoteli. Wbrew obiegowym opiniom jestem bardzo miły dla każdego klienta (przynajmniej podczas pierwszego kontaktu), więc posłusznie puściłem pokaz slajdów z ostatniego pobytu na wyspie. Kobita nie była zainteresowana moimi mądrościami o Kanarach, którymi niczym lektor z National Geographic chciałem uprzyjemnić oglądanie serii dwustu zdjęć. Z zafascynowaniem, w absolutnej ciszy wpatrywała się w monitor. Napięcie lekko rosło, więc nie powiem, ale z uczuciem ulgi przywitałem koniec prezentacji i kombinowałem jak zadać decydujący cios.
- Nie wiem co o tym sądzić. Chciałabym ponownie obejrzeć te zdjęcia – lodowaty głos Voldemorta uprzedził moje niecne zamiary. Baba była nieźle szurnięta. Odsunąłem monitor, szykując się do zaprezentowania swoich magicznych umiejętności, gdy drzwi do biura otworzyły się i stanął w nich pan Paweł - wieloletni klient, który jeździ z nami dwa razy do roku na rodzinne wakacje.
- Już puszczam Pani zdjęcia. Mamy tutaj taki folder, którego zwykle nie pokazujemy, ale dla Pani zrobię wyjątek – puściłem babie sześćset zdjęć i przesiadłem się do biurka obok, aby ustalić do jakiego kraju wyślemy w tym roku rodzinę pana Pawła. Pogrążeni w rozmowie nawet nie zauważyliśmy, że Wróżka dobrnęła do końca kolejnego pokazu. Miała na rozkładzie osiemset zdjęć i nawet nie wyglądała na zmęczoną. Dłonią zakończoną pomalowanymi w tęczę paznokciami wykonała władczy gest i stwierdziła stanowczo:
- Chcę obejrzeć wszystkie zdjęcie jeszcze raz!
- Myślę, że już wystarczy. Proszę udać się do domu i odpocząć – teraz to mój głos obniżył temperaturę w pomieszczeniu, a ja poczułem się jak treser zwierząt zamknięty w klatce z tygrysem.
- Chcę zdjęcia! Już! - wariatka momentalnie straciła panowanie nad sobą.
- Pani w tym momencie idzie do domu odpocząć – głos miałem spokojny niczym zaklinacz węży, ale przeklinałem w duchu obecność klienta, która nie pozwalała mi rozwinąć pełnych żagli i wyostrzyć kursu na kolizyjny.
- Nigdzie nie idę! - to był już wrzask szaleńca. Wróżka wstała nagle z krzesła, złapała z naszej dekoracyjnej kupki kokosów największy okaz i zamierzyła się w moim kierunku. Pan Paweł przerażony zanurkował pod biurko.
- Odłóż to i won! - tym razem huknąłem jak w wojsku.
Poskutkowała. Kokos wypadł wariatce z rąk, a ona sama wybiegła z biura.
- Moja córka chce studiować psychiatrię – Pan Paweł wychylił się z kryjówki – chyba przyślę ją do was, może zmieni zdanie.
- Zapraszam. Jak jej się nie odwidzi może przychodzić na praktyki – mimo buzującej adrenaliny starałem się rozładować napiętą sytuację. schyliłem się po kokosa i kątem oka zobaczyłem stającą w drzwiach Wróżkę. Kolorowym paznokciem wskazała na nasze logo.
- To ma być biuro podróży?! Tu sami wariaci pracują!


4 komentarze:

  1. no ja cie simon... a jak ci kobita w biurze wykituje? bedziesz ją z Panem Pawłem wynosił na inny peron ?:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ze strachu! nie widziałeś nigdy wkur*ionego trolla? ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wyglądała na przestraszoną. To raczej my w biurze się boimy, bo ostatnio zaczęła znowu się kręcić..

    OdpowiedzUsuń