- Musisz coś z nią
zrobić! - dziewczyny w biurze wyjątkowo mówią zgodnym głosem.
- Ale z kim? - czuję
przez skórę nadchodzące kłopoty.
- No jak?! Nachodzi nas
kolejna wariatka! - znowu unisono niczym zgrane chórzystki.
- A czy ja wyglądam jak
psychiatra? - wykręcam się jak mogę.
- Nie, ale jak troll!
Chcemy ją przepłoszyć, a nie leczyć, więc się nadajesz! - wyrok
zapadł większością głosów i znowu podłapałem fuchę biurowego stracha na czubków.
Mam taką teorię, że
wszyscy jesteśmy jeb..nięci, tylko jedni maskują się z tym
lepiej, a drudzy gorzej. W ramach zakresu obowiązków pracowniczych
zajmuję się wypraszaniem tych, którym maskowanie braku piątej
klepki nie wychodzi. Sam ich nie szukam, ale dziwnym trafem kolorowe
plakaty biura podróży przyciągają wariatów jak magnes.
Zawsze pamiętać będę
panią Anię. Elegancko ubrana, czterdziestoletnia kobieta, która z
dokładnością szwajcarskiego zegarka co czwartek o godzinie 14:00,
siadała na biurowym fotelu i po dwie, trzy godziny potrafiła czekać
"na pociąg". Tłumaczenia, że "to nie poczekalnia",
że "dworzec jest pięć kilometrów dalej", kwitowała
krótkim:
- Jeżeli w kasie
sprzedali mi bilet, to pociąg z pewnością przyjedzie.
Prośbę o okazanie
biletu odpierała grzecznie i do bólu logicznie:
- Czy Pan jest
konduktorem?
Udało jej się pozbyć
dopiero jak wymyśliłem "zmianę peronu" i zaczęliśmy
wysyłać naszą podróżną "na peron" dziewczyn z
kawiarni. Po którejś ze "zmian", które komunikowaliśmy
jej zawsze w minutę po tym jak zajmowała miejsce w "poczekalni",
wstała i wzburzonym głosem oznajmiła, że mamy tu taki bałagan,
że ona z nami już więcej jeździć nie będzie. Na lotnisku pani
Ani jeszcze nie spotkałem, więc wygląda, że pozostała wierna
komunikacji naziemnej, ale z której "poczekalni" korzysta,
to tego niestety nie wiem.
Sukcesem zakończyło się
również płoszenie pana Jana, który klękał przed stojakiem z
katalogami, widząc w uśmiechającej się z okładki katalogu starej
Kubance, objawienie Matki Boskiej. Moją słodką tajemnicą
pozostanie, co powiedziałem Janowi od objawień, ale przestał nas
nawiedzać. Wyrzuty sumienia mam do dzisiaj, bo wizja zamiany biura
na sanktuarium pielgrzymkowe i zarabianie na sprzedaży
dewocjonaliów, wciąż wydaje mi się dość kuszącą perspektywą. Pozbywanie niechcianych
osób z biura wychodzi mi tak dobrze, że nieoficjalnie zostało to
wpisane w mój szeroki wachlarz biurowych zadań.
Wariatka, która
nachodziła dziewczyny w biurze, otrzymała roboczy pseudonim
"Wróżka". Potrafiła przez godzinę żądać pokazywania
sobie dziesięciu tych samych zdjęć jednego hotelu, aby na koniec
stwierdzać, że dzisiejszy układ gwiazd nie pozwala jej podjąć
decyzji o wyjeździe.
Pojawiła się w drzwiach
biura niespodziewanie, kiedy już znużony dziesięciogodzinnym oczekiwaniem,
zaczynałem zmieniać grafik, planując kolejną zasadzkę. Czarne
przylizane włosy a"la rodzina Adamsów, kolorowy strój
arabskiego wróżbity i "dzień dobry" wypowiedziane cichym wystudiowanym głosem
harrypotterowego Lorda Voldemorta. Jakby w tym momencie zgasło światło,
to bym się zesrał ze strachu.
Wróżka pragnęła lecieć na
Fuerteventurę, ale najpierw miałem pokazać zdjęcia atrakcji na
wyspie i hoteli. Wbrew obiegowym opiniom jestem bardzo miły dla
każdego klienta (przynajmniej podczas pierwszego kontaktu), więc
posłusznie puściłem pokaz slajdów z ostatniego pobytu na wyspie. Kobita nie była zainteresowana moimi mądrościami o Kanarach,
którymi niczym lektor z National Geographic chciałem uprzyjemnić
oglądanie serii dwustu zdjęć. Z zafascynowaniem, w
absolutnej ciszy wpatrywała się w monitor. Napięcie lekko rosło,
więc nie powiem, ale z uczuciem ulgi przywitałem koniec prezentacji
i kombinowałem jak zadać decydujący cios.
- Nie wiem co o tym
sądzić. Chciałabym ponownie obejrzeć te zdjęcia – lodowaty
głos Voldemorta uprzedził moje niecne zamiary. Baba była nieźle
szurnięta. Odsunąłem monitor, szykując się do zaprezentowania
swoich magicznych umiejętności, gdy drzwi do biura otworzyły się
i stanął w nich pan Paweł - wieloletni klient, który jeździ z
nami dwa razy do roku na rodzinne wakacje.
- Już puszczam Pani
zdjęcia. Mamy tutaj taki folder, którego zwykle nie pokazujemy, ale
dla Pani zrobię wyjątek – puściłem babie sześćset zdjęć
i przesiadłem się do biurka obok, aby ustalić do jakiego kraju
wyślemy w tym roku rodzinę pana Pawła. Pogrążeni w rozmowie
nawet nie zauważyliśmy, że Wróżka dobrnęła do końca kolejnego
pokazu. Miała na rozkładzie osiemset zdjęć i nawet nie wyglądała
na zmęczoną. Dłonią zakończoną pomalowanymi w tęczę paznokciami wykonała władczy gest i stwierdziła stanowczo:
- Chcę obejrzeć
wszystkie zdjęcie jeszcze raz!
- Myślę, że już
wystarczy. Proszę udać się do domu i odpocząć – teraz to mój
głos obniżył temperaturę w pomieszczeniu, a ja poczułem się jak
treser zwierząt zamknięty w klatce z tygrysem.
- Chcę zdjęcia! Już! -
wariatka momentalnie straciła panowanie nad sobą.
- Pani w tym momencie idzie do domu
odpocząć – głos miałem spokojny niczym zaklinacz węży, ale przeklinałem w duchu obecność klienta, która nie pozwalała mi rozwinąć pełnych żagli i wyostrzyć kursu na kolizyjny.
- Nigdzie nie idę! - to
był już wrzask szaleńca. Wróżka wstała nagle z krzesła,
złapała z naszej dekoracyjnej kupki kokosów największy okaz i
zamierzyła się w moim kierunku. Pan Paweł przerażony zanurkował
pod biurko.
- Odłóż to i won! - tym razem huknąłem jak w wojsku.
Poskutkowała. Kokos wypadł wariatce z
rąk, a ona sama wybiegła z biura.
- Moja córka chce
studiować psychiatrię – Pan Paweł wychylił się z kryjówki –
chyba przyślę ją do was, może zmieni zdanie.
- Zapraszam. Jak jej się
nie odwidzi może przychodzić na praktyki – mimo buzującej adrenaliny starałem się rozładować napiętą sytuację. schyliłem się po
kokosa i kątem oka zobaczyłem stającą w drzwiach Wróżkę.
Kolorowym paznokciem wskazała na nasze logo.
- To ma być biuro
podróży?! Tu sami wariaci pracują!
no ja cie simon... a jak ci kobita w biurze wykituje? bedziesz ją z Panem Pawłem wynosił na inny peron ?:)
OdpowiedzUsuńA dlaczego ma wykitować?
OdpowiedzUsuńze strachu! nie widziałeś nigdy wkur*ionego trolla? ;)
OdpowiedzUsuńNie wyglądała na przestraszoną. To raczej my w biurze się boimy, bo ostatnio zaczęła znowu się kręcić..
OdpowiedzUsuń