- Kur..a! Znowu wszystko
brudne! - Kisia jest dzisiaj w wyjątkowo paskudnym humorze. Stuka
głośno naczyniami przerzucając stertę brudów w poszukiwaniu
jednego czystego kubka. Przy okazji toczy wokół zaczepnym wzrokiem
szukając winnego, na którym mogłaby wyładować ewidentnie męczące
ją napięcie. Przezornie siedzę cicho, ściskając dłońmi wielki
kubas z parującą kawą. Problem braku umytych kubków rozwiązałem
już dawno. Stosuję "wieczną dolewkę z dosypką", czyli
używam wciąż tego samego naczynia i tylko dolewam wody oraz
dosypuję kawy. Jak fusy zajmują więcej niż jedną trzecią
objętości to wysypuję cały bajzel do śmietnika i zaczynam zabawę
od nowa. Ścianki są trochę czarne, ale ma to taką zaletę, że
czasami nawet kawy nie trzeba dosypywać. Wystarczy zalać wrzątkiem
a aromat jest niczym po dwóch dużych łyżeczkach. Nawet widziałem,
że ktoś ostatnio robił mojemu kubkowi zdjęcie, ale na picie nie
ma odważnych i nikt mi go nie podkrada.
- Czy ktoś może mi
powiedzieć co to za bałagan tu macie?! - donośny głos należy do
tęgiej pani w wieku, o którym Gruby mówi, że "już bliżej
niż dalej". Kisia przerywa szukanie kubka, przeszywa kobietę
nienawistnym spojrzeniem i nabiera w płuca powietrza do ciętej
riposty.
- Ten bałagan to taki
nasz swojski polski. W czym możemy pomóc? - ubiegam kumpelę, która
właśnie szykowała się do odpalenia katiuszy w kierunku pasażerki.
Baba wygląda na niezłą krzykaczkę, więc próbuję zbić ją z
tropu żartem zanim rozpęta się awantura
- Pan sobie jaj nie
robi!Dlaczego nie ma nas na liście?! - kobieta taksuje mnie
pogardliwym spojrzeniem i wskazuje ręką na starszego pana z dwójką
dzieci. Ani chybi dziadki lecą z wnuczkami. Pewnie kupili na last
minute i jakiś ciul w centrali zapomniał uaktualnić listy.
- Dwadzieścia tysięcy
zapłaciłam, wakacje kupowane z półrocznym wyprzedzeniem, a Pan tu
wzdycha! Do roboty się weźcie, bo wiecznie tu nie będę stała! –
wnuczki do spółki z dziadkiem aż podskoczyły. Babcia miała
niezłą parę w płucach, a mi włączył się w głowie ostrzegawczy dzwonek
- Poproszę o
potwierdzenie rezerwacji – wyjątkowo nie miałem ochoty na awanturę, a baba wyglądała na gotową wyładować ewentualna
porażkę w pyskówce na zastraszonym mężu. Kobieta potrząsnęła
zbulwersowana ufryzowaną głową i głośno sapiąc rzuciła w moim
kierunku umową wyjazdu. Ze złośliwie wolnym namaszczeniem zacząłem
studiować rzucony mi papier. Cyfra była konkretna, bo dwadzieścia
koła za rodzinę, na tydzień na Teneryfie to nie przelewki.
- Czy to Pani podpis? –
zapytałem słodko stukając palcem w bohomaza na dole strony.
- No a czyj ma być?Na
pewno nie Pana! - baba zmierzyła wzrokiem moją postać w lekko wyblakłej
koszuli. W normalnych okolicznościach ta pogarda w głosie trochę
by mnie zabolała.
- Chciałbym ustalić
tylko czy to Pani osobiście podpisała umowę rezerwacji – byłem
jak tłusty, uśmiechnięty pączuszek, a słodziutki lukier wręcz wylewał się
ze mnie.
- Tak, własnoręcznie! –
fuknęło babsko.
- Według umowy wylatują
Państwo z Gdańska, a nie z Poznania, przy czym nasz lot jest już
pełen, a Gdańsk wyleciał rano – z pączka zmieniłem się we
wrednie uśmiechniętego trola i postukałem palcem w linijkę z
trasą przelotu.
- To niemożliwe!! –
babiszon zawył histerycznie i wyrwał mi kartkę z ręki. Czytając
kolejne linikji kobita na przemian bladła i zieleniała.
- Proszę przełożyć mi
wakacje o tydzień!– zadysponowała wciąż władczym, aczkolwiek już lekko
trzęsącym się głosem.
- To wiąże się z
anulacją obecnej rezerwacji i wykupem nowej – starałem się nie
uśmiechać.
- Ale nic się nie da
zrobić? - wielka szefowa zamieniła się w małą płaczkę.
- Dolot na Teneryfę we
własnym zakresie. Koszt biletu na jutro, z Berlina to około 1400
złotych za osobę.
- Chyba Pan zwariował?!
- histeria była już bardzo bardzo blisko.
Rozłożyłem ręce chcąc
zachować pozory współczucia.
- O znalazł się! -
Kisia przerwała milczenie, które zawisło w powietrzu jak ciężka
siekiera
- Co się znalazło?! –
kobita warknęła.
- A nic.... kubka
czystego szukałam – Kisia uśmiechnęła się promiennie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz