środa, 18 lutego 2015

Wylot z Poznania

- Kur..a! Znowu wszystko brudne! - Kisia jest dzisiaj w wyjątkowo paskudnym humorze. Stuka głośno naczyniami przerzucając stertę brudów w poszukiwaniu jednego czystego kubka. Przy okazji toczy wokół zaczepnym wzrokiem szukając winnego, na którym mogłaby wyładować ewidentnie męczące ją napięcie. Przezornie siedzę cicho, ściskając dłońmi wielki kubas z parującą kawą. Problem braku umytych kubków rozwiązałem już dawno. Stosuję "wieczną dolewkę z dosypką", czyli używam wciąż tego samego naczynia i tylko dolewam wody oraz dosypuję kawy. Jak fusy zajmują więcej niż jedną trzecią objętości to wysypuję cały bajzel do śmietnika i zaczynam zabawę od nowa. Ścianki są trochę czarne, ale ma to taką zaletę, że czasami nawet kawy nie trzeba dosypywać. Wystarczy zalać wrzątkiem a aromat jest niczym po dwóch dużych łyżeczkach. Nawet widziałem, że ktoś ostatnio robił mojemu kubkowi zdjęcie, ale na picie nie ma odważnych i nikt mi go nie podkrada.
- Czy ktoś może mi powiedzieć co to za bałagan tu macie?! - donośny głos należy do tęgiej pani w wieku, o którym Gruby mówi, że "już bliżej niż dalej". Kisia przerywa szukanie kubka, przeszywa kobietę nienawistnym spojrzeniem i nabiera w płuca powietrza do ciętej riposty.
- Ten bałagan to taki nasz swojski polski. W czym możemy pomóc? - ubiegam kumpelę, która właśnie szykowała się do odpalenia katiuszy w kierunku pasażerki. Baba wygląda na niezłą krzykaczkę, więc próbuję zbić ją z tropu żartem zanim rozpęta się awantura
- Pan sobie jaj nie robi!Dlaczego nie ma nas na liście?! - kobieta taksuje mnie pogardliwym spojrzeniem i wskazuje ręką na starszego pana z dwójką dzieci. Ani chybi dziadki lecą z wnuczkami. Pewnie kupili na last minute i jakiś ciul w centrali zapomniał uaktualnić listy.
- Dwadzieścia tysięcy zapłaciłam, wakacje kupowane z półrocznym wyprzedzeniem, a Pan tu wzdycha! Do roboty się weźcie, bo wiecznie tu nie będę stała! – wnuczki do spółki z dziadkiem aż podskoczyły. Babcia miała niezłą parę w płucach, a mi włączył się w głowie ostrzegawczy dzwonek
- Poproszę o potwierdzenie rezerwacji – wyjątkowo nie miałem ochoty na awanturę, a baba wyglądała na gotową wyładować ewentualna porażkę w pyskówce na zastraszonym mężu. Kobieta potrząsnęła zbulwersowana ufryzowaną głową i głośno sapiąc rzuciła w moim kierunku umową wyjazdu. Ze złośliwie wolnym namaszczeniem zacząłem studiować rzucony mi papier. Cyfra była konkretna, bo dwadzieścia koła za rodzinę, na tydzień na Teneryfie to nie przelewki.
- Czy to Pani podpis? – zapytałem słodko stukając palcem w bohomaza na dole strony.
- No a czyj ma być?Na pewno nie Pana! - baba zmierzyła wzrokiem moją postać w lekko wyblakłej koszuli. W normalnych okolicznościach ta pogarda w głosie trochę by mnie zabolała.
- Chciałbym ustalić tylko czy to Pani osobiście podpisała umowę rezerwacji – byłem jak tłusty, uśmiechnięty pączuszek, a słodziutki lukier wręcz wylewał się ze mnie.
- Tak, własnoręcznie! – fuknęło babsko.
- Według umowy wylatują Państwo z Gdańska, a nie z Poznania, przy czym nasz lot jest już pełen, a Gdańsk wyleciał rano – z pączka zmieniłem się we wrednie uśmiechniętego trola i postukałem palcem w linijkę z trasą przelotu.
- To niemożliwe!! – babiszon zawył histerycznie i wyrwał mi kartkę z ręki. Czytając kolejne linikji kobita na przemian bladła i zieleniała.
- Proszę przełożyć mi wakacje o tydzień!– zadysponowała wciąż władczym, aczkolwiek już lekko trzęsącym się głosem.
- To wiąże się z anulacją obecnej rezerwacji i wykupem nowej – starałem się nie uśmiechać.
- Ale nic się nie da zrobić? - wielka szefowa zamieniła się w małą płaczkę.
- Dolot na Teneryfę we własnym zakresie. Koszt biletu na jutro, z Berlina to około 1400 złotych za osobę.
- Chyba Pan zwariował?! - histeria była już bardzo bardzo blisko.
Rozłożyłem ręce chcąc zachować pozory współczucia.
- O znalazł się! - Kisia przerwała milczenie, które zawisło w powietrzu jak ciężka siekiera
- Co się znalazło?! – kobita warknęła.
- A nic.... kubka czystego szukałam – Kisia uśmiechnęła się promiennie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz