- Info!Info! Daj już
komunikat, niech paxy spadają na "odloty" – Gruby
uśmiecha się obleśnie mrucząc konspiracyjnie przez radio. Po
chwili z lotniskowych głośników płynie melodyjny głos Anki,
zachęcający podróżujących do Hurghady, aby przechodzili do hali
odlotów. Niczym rosiczka wabiąca muchy zapachem, radiowy głos
dziewczyny wciąga niczego nieświadomych pasażerów w ciasną i
duszną pułapkę, jaką jest nasza malutka hala odlotów. Brązowe
oczy Praktykantki robią się ze zdumienia wielkie jak talerzyki i
przypominają mi, że jest już jedenasta wieczór i bez wielkiej
czarnej kawy nie podołam kolejnej nocce na lotnisku.
- Przecież samolot jest
opóźniony o sześć godzin?! Co pasażerowie będą tam robić tyle
czasu?! - dziewczyna, studentka drugiego roku turystyki, jest
ewidentnie zbulwersowana naszymi niecnymi praktykami.
- Ważne co my będziemy
robić! - rechoczemy obaj jak dwa złośliwe gnomy.
- Potwierdzonego
opóźnienia mamy trzy godziny. To, że my wiemy, że skończy się
na sześciu to już inna sprawa. Dopóki linia lotnicza nie przyśle
info, to nic nie możemy zrobić. Z resztą lotnisko to nie miejsce
dla altruistów – Gruby kręci z politowaniem wielką łysą głową.
Praktykanta marszczy z niedowierzaniem brwi i przygląda się nam z
obrzydzeniem.
- Drzeć się będą tak
czy siak, więc lepiej niech wyżywają się na Straży Granicznej.
Dodatkowo w hali odlotów jest więcej sklepów, gdzie mogą kupować
za vouchery – biorę kolegę w obronę i pośpiesznie dorabiam
teorię do naszego, rzucającego się jak widać w oczy, totalnego
braku empatii.
- No właśnie! A my
tymczasem w spokoju opierdzielimy kolację – Gruby macha z radością
czterema voucherami, które ściska w wielkiej łapie. Przeżył zbyt
wiele na lotnisku, by czuć się winnym z powodu braku współczucia
dla pasażerów.
- Jesteście nieludzcy!
Nie będę z wami niczego jadła! - dziewczyna wygląda na gotową
bronić swoich ideałów, nawet za cenę siedzenia na nocnej zmianie
o suchym pysku.
- Państwo tu chyba o
jedzeniu rozmawiają, a ja w tej sprawie – do naszego stanowiska
podszedł zasuszony okularnik, który położył przed nami swoją
kartę pokładową i piskliwym głosikiem przerwał dyskusję
nieuchronnie zmierzającą w kierunku ideologicznego sporu.
- Restauracja jest na
piętrze – Gruby bezceremonialnie przystąpił do spławiania
gościa. Zbliżała się dwunasta. Za chwilę mieli zamknąć nam bar
z kanapkami, więc zanosiło się na krótką rozmowę.
- Nie otrzymałem
voucherów należnych nam z racji opóźnienia wylotu do Egiptu –
facet przypominał naukowca i mimo piskliwego tonu oraz mizernych
gabarytów wyglądał na upierdliwca. Podróżował z rodziną i
znajomymi. Wzywaliśmy ich z dziesięć razy przez głośniki, zanim
uzyskali zaszczytny tytuł sponsorów naszej kolacji.
- Vouchery wydawane były
na stanowiskach 13 i 14, a według listy, którą mam przed sobą,
odebrali je wszyscy podróżni. Czy to Pana podpis? – Gruby z
tupetem średniowiecznego tarana podsunął okularnikowi listę
pomazaną parafkami odbierających kupony żywieniowe pasażerów.
- No tak, wygląda na
mój..., eee... ale ja nie odbierałem - facet podejrzliwie
przyglądał się bohomazowi, który osobiście złożyłem na liście
półgodziny temu, kompletując papierologię do naszej późnej
kanapkowej uczty. Gruby nie zastanawiając się nad możliwymi skutkami szedł za ciosem...
- W taki razie pewnie
żona lub znajomi odebrali i Panu nic nie powiedzieli. Takie teraz
czasy, każdy kombinuje na boku – z machiny oblężniczej
zamienił się w topniejącą górę lodową i teraz ze współczuciem
przyglądał się zaskoczonemu pasażerowi.
- Zaraz powie, że wzięli
za dużo i zażąda zwrotu – pomyślałem, podziwiając w duchu
bezczelność kolegi.
Przypadkiem musiało
trafić w czuły punkt, bo okularnik uśmiechnął się z rezygnacją
i smutno pokiwał głową.
- Proszę się nie
martwić! Zawsze mamy parę dodatkowych! – zdecydowany głos
Praktykantki wyrwał nas z prawie szczerej zadumy nad losem
tego nieszczęśnika.
- Proszę – dziewczyna wyciągnęła cztery vouchery, które przemyślnie
ukryłem pod kubkiem z kawą. Okularnik kościstą ręką chwycił
papierowe świstki i dziękując po stokroć, odszedł
rozpromieniony. Gruby wolnym ruchem starł krople potu, które nagle wyszły mu na czoło,
nabrał powietrza w płuca i z namysłem odwrócił się w stronę zdrajczyni.. Praktykanta wskazała ręką na spuszczoną witrynę
baru.
- Zamykali w momencie jak ten facet do
nas podszedł i tak nic już nie moglibyście kupić – patrzyła
odważnie na szykującego się do ataku Grubego, który z siłą
lawiny zamierzał przejechać się po dywersantce.
- A co masz w tym swoim plecaczku? -
postanowiłem jakoś rozładować gęstniejącą atmosferę nadchodzącego linczu.
- Moja mama ma lunch bar i zawsze daje
mi tego kupę na praktyki. Jestem weganką, więc i tak tego nie jem
– dziewczyna beztrosko wysypała na blat z dziesięć wielkich
kanapek.
Gruby z wprawą zawodowego aktora
płynnie zamienił się z lawiny w wiosenną odwilż, a szeroki
uśmiech zdawał się zawiązywać w kokardkę na czubku jego
wielkiego ogolonego łba.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz