środa, 11 lutego 2015

Voucher

- Info!Info! Daj już komunikat, niech paxy spadają na "odloty" – Gruby uśmiecha się obleśnie mrucząc konspiracyjnie przez radio. Po chwili z lotniskowych głośników płynie melodyjny głos Anki, zachęcający podróżujących do Hurghady, aby przechodzili do hali odlotów. Niczym rosiczka wabiąca muchy zapachem, radiowy głos dziewczyny wciąga niczego nieświadomych pasażerów w ciasną i duszną pułapkę, jaką jest nasza malutka hala odlotów. Brązowe oczy Praktykantki robią się ze zdumienia wielkie jak talerzyki i przypominają mi, że jest już jedenasta wieczór i bez wielkiej czarnej kawy nie podołam kolejnej nocce na lotnisku.
- Przecież samolot jest opóźniony o sześć godzin?! Co pasażerowie będą tam robić tyle czasu?! - dziewczyna, studentka drugiego roku turystyki, jest ewidentnie zbulwersowana naszymi niecnymi praktykami.
- Ważne co my będziemy robić! - rechoczemy obaj jak dwa złośliwe gnomy.
- Potwierdzonego opóźnienia mamy trzy godziny. To, że my wiemy, że skończy się na sześciu to już inna sprawa. Dopóki linia lotnicza nie przyśle info, to nic nie możemy zrobić. Z resztą lotnisko to nie miejsce dla altruistów – Gruby kręci z politowaniem wielką łysą głową. Praktykanta marszczy z niedowierzaniem brwi i przygląda się nam z obrzydzeniem.
- Drzeć się będą tak czy siak, więc lepiej niech wyżywają się na Straży Granicznej. Dodatkowo w hali odlotów jest więcej sklepów, gdzie mogą kupować za vouchery – biorę kolegę w obronę i pośpiesznie dorabiam teorię do naszego, rzucającego się jak widać w oczy, totalnego braku empatii.
- No właśnie! A my tymczasem w spokoju opierdzielimy kolację – Gruby macha z radością czterema voucherami, które ściska w wielkiej łapie. Przeżył zbyt wiele na lotnisku, by czuć się winnym z powodu braku współczucia dla pasażerów.
- Jesteście nieludzcy! Nie będę z wami niczego jadła! - dziewczyna wygląda na gotową bronić swoich ideałów, nawet za cenę siedzenia na nocnej zmianie o suchym pysku.
- Państwo tu chyba o jedzeniu rozmawiają, a ja w tej sprawie – do naszego stanowiska podszedł zasuszony okularnik, który położył przed nami swoją kartę pokładową i piskliwym głosikiem przerwał dyskusję nieuchronnie zmierzającą w kierunku ideologicznego sporu.
- Restauracja jest na piętrze – Gruby bezceremonialnie przystąpił do spławiania gościa. Zbliżała się dwunasta. Za chwilę mieli zamknąć nam bar z kanapkami, więc zanosiło się na krótką rozmowę.
- Nie otrzymałem voucherów należnych nam z racji opóźnienia wylotu do Egiptu – facet przypominał naukowca i mimo piskliwego tonu oraz mizernych gabarytów wyglądał na upierdliwca. Podróżował z rodziną i znajomymi. Wzywaliśmy ich z dziesięć razy przez głośniki, zanim uzyskali zaszczytny tytuł sponsorów naszej kolacji.
- Vouchery wydawane były na stanowiskach 13 i 14, a według listy, którą mam przed sobą, odebrali je wszyscy podróżni. Czy to Pana podpis? – Gruby z tupetem średniowiecznego tarana podsunął okularnikowi listę pomazaną parafkami odbierających kupony żywieniowe pasażerów.
- No tak, wygląda na mój..., eee... ale ja nie odbierałem - facet podejrzliwie przyglądał się bohomazowi, który osobiście złożyłem na liście półgodziny temu, kompletując papierologię do naszej późnej kanapkowej uczty. Gruby nie zastanawiając się nad możliwymi skutkami szedł za ciosem...
- W taki razie pewnie żona lub znajomi odebrali i Panu nic nie powiedzieli. Takie teraz czasy, każdy kombinuje na boku – z machiny oblężniczej zamienił się w topniejącą górę lodową i teraz ze współczuciem przyglądał się zaskoczonemu pasażerowi.
- Zaraz powie, że wzięli za dużo i zażąda zwrotu – pomyślałem, podziwiając w duchu bezczelność kolegi.
Przypadkiem musiało trafić w czuły punkt, bo okularnik uśmiechnął się z rezygnacją i smutno pokiwał głową.
- Proszę się nie martwić! Zawsze mamy parę dodatkowych! – zdecydowany głos Praktykantki wyrwał nas z prawie szczerej zadumy nad losem tego nieszczęśnika.
- Proszę – dziewczyna wyciągnęła cztery vouchery, które przemyślnie ukryłem pod kubkiem z kawą. Okularnik kościstą ręką chwycił papierowe świstki i dziękując po stokroć, odszedł rozpromieniony. Gruby wolnym ruchem starł krople potu, które nagle wyszły mu na czoło, nabrał powietrza w płuca i z namysłem odwrócił się w stronę zdrajczyni.. Praktykanta wskazała ręką na spuszczoną witrynę baru.
- Zamykali w momencie jak ten facet do nas podszedł i tak nic już nie moglibyście kupić – patrzyła odważnie na szykującego się do ataku Grubego, który z siłą lawiny zamierzał przejechać się po dywersantce.
- A co masz w tym swoim plecaczku? - postanowiłem jakoś rozładować gęstniejącą atmosferę nadchodzącego linczu.
- Moja mama ma lunch bar i zawsze daje mi tego kupę na praktyki. Jestem weganką, więc i tak tego nie jem – dziewczyna beztrosko wysypała na blat z dziesięć wielkich kanapek.
Gruby z wprawą zawodowego aktora płynnie zamienił się z lawiny w wiosenną odwilż, a szeroki uśmiech zdawał się zawiązywać w kokardkę na czubku jego wielkiego ogolonego łba.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz