- Wcale nie muszę sobie
powiększać i zawsze mi staje! - mruczy do siebie Maruda. Dochodzi
północ. W terminalu panuje błoga cisza. W kolejce do odprawy stoi
resztka zaspanych i ziewających turystów, którzy bez zbędnych
pytań nadają bagaże. Biedacy jak widać nie uświadomili sobie do
tej pory faktu, iż doba hotelowa w większości resortów zaczyna
się od piętnastej. Zarwaną nockę przyjdzie im odespać na twardej
recepcyjnej kanapie. Zapocone stopy moczyć będą w hotelowym
basenie, siedząc na jego mokrej krawędzi, bo zanim dowiozą ich z
lotniska do hoteli, to większość leżaków zdażą zająć już
Niemcy. Żeby tylko bransoletki na all inclusive im dali od razu, bo
jak nie, to zjedzą rezydenta i będzie awantura.
- Piękne wakacyjne
klimaty. Będzie co wspominać – zagaduję mojego dzisiejszego
kompana.
Maruda ignoruje moją
zaczepkę i wzdycha ciężko, kończąc cotygodniowy proces
czyszczenia skrzynki. Chłopak pojawia się na lotnisku tylko raz w
tygodniu, na nocnym przelocie na wyspę Kos. Nie wiem o nim prawie nic,
oprócz tego, że jest najchudszym i najbardziej skwaszonym gościem
jakiego widziałem. Podczas odprawy korzysta z naszego laptopa,
czyszcząc swojego służbowego maila ze spamu. Wygląda, jakby ktoś
zarejestrował jego adres na wszelkich dostępnych seksstronach.
Jeżeli kiedyś będę potrzebował leku na potencję lub
powiększenie przyrodzenia, to wszystkie możliwe oferty dostępnych
specyfików i zabiegów są u niego na mailu. Nawet fakt posiadania
tak unikalnej kolekcji nie poprawia Marudzie humoru. Smutno spogląda
na sportowy zegarek, który inaczej niż wszyscy, nosi na prawym
ręku.
- Dzwonimy? - zapału i
chęci do pracy nie można mu jednak odmówić.
- Może tym razem nikogo
nie brakuje? - co noc się tak łudzę.
- Zawsze brakuje –
stwierdza autorytatywnie Maruda i jednym kliknięciem kościstego palca
wyświetla listę nieodprawionych pasażerów. Komputer podpowiada,
że brakuje czterech osób. To samo nazwisko, rezerwacja dokonana
online. Według mnie szykuje się standardowa bezsensowna nocna
rozmowa. Zrezygnowanym ruchem sięgam po telefon.
- Mogę zadzwonić?! -
pierwszy raz szeroki uśmiech gości na twarzy mojego skwaszonego
towarzysza. Oblizuje się przy tym sadystycznie i przewraca małymi
oczkami, jak jakiś wredny krokodyl. Aż mi ciarki po plecach
przechodzą. Bez słowa podaję mu komórkę. Maruda niczym obleśny
gnom podskakuje z podekscytowania na krześle, ustawia tryb
głośnomówiący i z namaszczeniem wstukuje numer telefonu jaki
został podany przy rezerwacji. Po czwartym dzwonku odbiera zaspany
kobiecy głos...
- Dobry wieczór.... - w
głosie Marudy słychać autentyczną radość, gdy przedstawia się,
recytując powitalną formułkę z pełną nazwę biura i swojego
stanowiska. Normalnie Janusz Weiss...
- Czy są Państwo w
drodze na lotnisko? - zadaje poważnym tonem najważniejsze pytanie,
od którego zależy, który model postępowania wybierzemy.
- Ale po co? Lecimy
dopiero jutro! - Pani po drugiej stronie słuchawki jest
zbulwersowana niedorzecznością pytania. Wzdycham ciężko i
skreślam całą czwórkę z listy, nasłuchując jednocześnie z
ciekawością dalszego ciągu rozmowy.
- Ma Pani absolutną
rację, niemniej jutro zaczyna się za minutę – Maruda uśmiecha
się promiennie, a jego żółte zęby błyszczą zjawiskowo w
świetle jarzeniówek.
- Przecież mówię, że
jutro, o pierwszej w nocy! - głos kobiety podnosi się o dwie
oktawy.
- Jutro czy dziesiątego
lipca? - mój nocny kumpel okazuje się starym sadystą, a jego
lotniskowe notowania gwałtownie wzrastają.
- No.... dziesiątego –
kobieta, jak może, odwleka nieuchronne.
- Dokładnie od minuty
mamy już dziesiąty lipca, a Państwa samolot odlatuje za 49 minut –
Maruda kładzie, niczym makler po udanej transakcji, nogi na biurku.
Kolorowe japonki na opalonych stopach kontrastują z czernią uniformu i są ewidentną autorska modyfikacją właściciela służbowego wdzianka.
- Czy są Państwo w
stanie dotrzeć na lotnisko przed zamknięciem odprawy, to jest w
ciągu 15 minut? - to się nazywa "dożynanie watahy".
- Chyba Pan zwariował?!
Nikt nas nie poinformował! - zawsze tak mówią...
- Zakładamy, że nasi
klienci zaznajomieni są z kalendarzem i zegarkiem, ale dodatkowo w
warunkach rezerwacji mają Państwo zapis o konieczności
samodzielnego potwierdzenia godzin wylotu – prawie nie słychać sarkazmu. Maruda przeciąga się
na krześle. Przypomina teraz dzikie zwierzę, które zwietrzyło krew i
nie odpuści swojej ofierze.
- To jest skandal! -
odpowiada mu histeryczny wrzask i dźwięk zerwanego połączenia.
- Chyba nie lecą –
chłopak wygląda na zawiedzionego. Jak pijak, któremu ktoś zabrał
flaszkę w połowie imprezy. Przed popadnięciem w zwyczajowy marazm
ratuje go dzwonek telefonu. Na wyświetlaczu pojawia się numer
naszej niedawnej rozmówczyni. Maruda z błyskiem w oku naciska
zieloną słuchawkę.
- Całe wakacje nam Pan
popsuł!W sądzie się spotkamy! - wrzask wściekłej baby niesie się
po całym terminalu, a ja muszę przyznać, ze Samsung ma dobre
głośniki.
- Chciałem tylko.... -
chłopak próbuje przerwać słowotok.
- Gów..o mnie obchodzi
co Pan chciał! - kobieta kończy rozmowę.
- Co chciałeś jej
powiedzieć? - naciskam. Maruda uśmiecha się, ponownie pokazując
odrażające krokodyle uzębienie.
- Że mamy cztery wolne
miejsca na locie o szóstej rano i mógłbym ich przebukować za
darmo.
Cztery wolne miejsca.. na rano.. dobre sobie! Na loterii są większe szanse :).
OdpowiedzUsuńTrzeba wiedzieć, gdzie szukać :-)
OdpowiedzUsuńalbo liczyc na kolejnych 4 statystycznych zapominalskich, ktorzy na pewno sie objawią prawem skali.. ale lot w to samo miejsce z tego samego lotniska, juz po paru godzinach? To musi być bardzo popularna destynacja ten Kos :)
OdpowiedzUsuńTo nie popularność:-) Przeloty czarterowe najczęściej ustawiane wg zasady: ten sam dzień - ta sama destynacja - to samo lotnisko wylotowe.
OdpowiedzUsuńNp. Kos 00:50 i Kos 6:00, albo HER 10:00 i 12:20.
Biura minimalizują wtedy możliwość wtopy sprzedażowej na danym kierunku, przy planowaniu na 10 miesięcy z wyprzedzeniem.
Dziekuję za wyjaśnienie :)
OdpowiedzUsuń