- Pasażer podróżujący
na Wyspy Kanaryjskie musi okazać się przy checkinie ważnym dowodem
lub paszportem – tłumaczę spokojnie, a praktykantki poważnie
kiwają głowami i z tępymi minami patrzą w czarny ekran komputera.
Kręcę zrezygnowany głową.
- Słuchajcie pana, bo
same mądrości prawi – Kisia rzuca złośliwie, a następnie z
namaszczeniem wsadza do ust wielkie ciastko własnej produkcji i
bezczelnie kładzie nogi na stół. To jest jak średniowieczne
rzucenie rękawicy. Na końcu języka mam już ripostę, ale na pomoc
Kisi przychodzi wściekły dzwonek telefonu. Praktykantki podskakują
przestraszone.
- Widziałyście już w
życiu telefon? - wylewam trochę żółci na Bogu ducha winne
dziewczyny, które z przerażeniem potakują głowami. Białe
koszulki, czarne marynarki i dźwięki, które z siebie wydają,
upodobniają je do wielkich pingwinów.
- No to śmiało, nie
ugryzie – wskazuję na lekko sfatygowany aparat. Wyższa
praktykantka, okazuje się odważniejsza i nieśmiało podnosi
słuchawkę.
- Yyyyy.... - dziewczyna
rozpaczliwie próbuje się przedstawić. Po chwili zarzuca bezowocny
wysiłek i w skupieniu słucha zdecydowanego głosu w słuchawce.
- Wredna piz..a gdzieś
idzie? - patrzy na nas z niedowierzaniem i próbuje przekazać treść
rozmowy.
- Oooo! W końcu jakaś
akcja – Kisia łapie w lot. Też kiedyś była taka nieogarnięta, więc jej pewnie łatwiej. Zmienia pozycję z półleżącej na
pionową i z zaciekawieniem wychyla się zza biurka, wypatrując tak
ekspresyjnie anonsowanego pasażera. I rzeczywiście w naszym
kierunku zmierzają szybkim krokiem dwie panie.
- Nikt mi nie powiedział,
że paszport musi być ważny! - młodsza z nich od razu przystępuje
do ataku. Wzdycham ciężko, ale wyjątkowo powstrzymuję się od
komentarza i ze słodkim jak kisiowe ciasteczka uśmiechem pytam:
- A czy ma pani ważny
dowód osobisty?
- No mam! W domu! - z
moją małą pomocą, ale pani uruchamia wyłączony na czas wakacji
mózg.
- A jak daleko jest dom?
- jeszcze trochę pomagam, na wypadek gdyby nie wszystkie styki
odpaliły.
- Dwadzieścia minut od
lotniska – w oczach zapominalskiej pojawia się błysk olśnienia.
W każdym z nas podobno drzemie geniusz, tylko nie zawsze potrafimy
go obudzić.
- Do końca odprawy jest
pół godziny, więc jak się taksówkarz pośpieszy to jakoś panią
na ten lot wepchniemy – Kisia trąca mnie pod biurkiem nogą
domagając się jakiejś szpili.
- Taksówka będzie mnie
kosztowała ponad pięćdziesiąt złotych! Brat mi przywiezie –
Pani rzuca mi pełne politowania spojrzenie, odwraca się i wyciąga
komórkę. Jak widać obudziłem geniusza o profilu
matematyczno-organizacyjnym. Pingwiny kiwają głowami, a Kisia
uśmiecha się złośliwie.
- Tylko proszę pamiętać,
że o 17:00 zamykamy odprawę – rzucam za babą.
- Spokojnie, damy radę –
kobitka odchodzi w kierunku krzesełek.
Czas biegnie
nieubłaganie. Kobiety kręcą się niespokojnie na twardych
siedziskach, a brata wciąż nie widać.
- Spóźni się na bank –
podsłuchuję rozmowę dziewczyn z checkinu, gdy do terminala wpada
zdyszany, ogolony na zero chłopak w dresie i dramatycznym gestem
przekazującego pałeczkę sztafety, wręcza siostrze dokument.
Kobieta podrywa się energicznie i wymachując różowym plastikiem,
zbliża się do naszego stanowiska.
- Zapraszam jak
najszybciej do odprawy – w głębi ducha czuję ulgę i nawet coś
na kształt wdzięczności. Jakby nie było, brat dresiarz
zaoszczędził mi kupę papierkowej roboty.
- Na drugi raz tak pan
nie panikuje – kobietka rzuca czułe podziękowanie.
- Ale pan mówił, że na
Kanary tylko dowód lub paszport – mniejszy z pingwinów odzywa
się ludzkim głosem.
- Momencik! Mogę
zobaczyć?- wołam odchodzącą kobietę i wskazuję palcem na
dokument.
- Proszę – babsko
ciężko wzdycha i podaje mi swoją przepustkę do świata wakacji
- Dowodu osobistego brat
nie przywiózł? - pytam retorycznie pukając palcem w duży napis:
'PRAWO JAZDY"