- Eeee! Simon!- śniady
recepcjonista Ali macha rękami i przywołuje mnie energicznie, nie
pozwalając mi przemknąć niezauważonym przez hotelowe lobby.
Wszystko przez tą wściekle fioletową firmową koszulę. Słowo
lobby akurat w tym przybytku jest trochę na wyrost, bo obskurny i
lepiący się od brudu, ciasny recepcyjny hol na to miano nie
zasługuje. Tak jak Palm Beach Hotel&Spa nie zasługuje na żadną
ze swoich trzech gwiazdek, które nadgryzione zębem czasu i palącym
śródziemnomorskim słońcem, wiszą smętnie nad wejściem i wraz z
zepsutymi drzwiami, żałośnie witają przybywających jeszcze
zadowolonych turystów. To nasz najbardziej reklamacyjnogenny
przybytek i cotygodniowe spotkania z nieszczęśnikami, którzy
liczyli na udany wakacyjny wypoczynek, należą do
jednych z ciekawszych momentów w monotonnym grafiku rezydenta w
tureckim Side.
- Dajesz! - odzywam się
po polsku, bo Ali studiował na wrocławskim AWF. Magister od
fikołków, a porozumiewa się tak piękną polszczyzną, że wpędza
mnie w kompleksy swymi wrzucanymi od niechcenia "prosiłbym
bardzo" i "jeżeli mógłbym".
- Wczoraj wasz gość,
pan Adam, pobił barmana z pool baru – recepcjonista jest
zbulwersowany.
- Przecież wy nie macie
basenu, bo jest w remoncie – stwierdzam fakt, dzięki, między
innymi któremu, spotkania z nowymi hotelowymi gośćmi są tak
ekscytujące.
- Ale pool bar działa –
Turek prostuje się, wygładza nażelowane czarne włosy i dumnym wzrokiem toczy po obdrapanych ścianach, które pewnie nie były malowane od czasów Ataturka.
- A którego barmana i za co? - pytam z czystej ciekawości. Jest środek sezonu
wakacyjnego, więc słowa "empatia" oraz "współczucie"
stały mi się już dawno obce. Niemniej nic tak dobrze nie robi na
psychikę, jak posłuchać o cudzym nieszczęściu.
- Yussufa, gdyż podczas
jego zmiany zabrakło alkoholu w barze – Ali wymienia imię
najwredniejszego z Turków, jacy pracują w hotelu. Gość jest tak
antypatyczny, że nawet ja to zauważam. Uśmiecham się szeroko,
wizualizując w myślach opuchnięta szympansią gębę barmana i
nawet nie udaję, że jest mi przykro. Odgrzebuję z pamięci
czerwoną facjatę kierowcy tira - pana Adama, który dokonał czegoś
o czym marzyła zapewne większość klientów basenowego baru. Już
na lotnisku wyglądał na takiego, co przeżyje brak basenu czy
łazienki, ale z wódą bym go nie próbował kantować.
- Turas pewnie przycinał
na boku i ma za swoje – rozgrzeszam w myślach samozwańczego bohatera.
- Yussuf zamierza nożem
pozbawić pana Adama życia. Czyż nie powinieneś się temu
zapobiec? - nie wiem ile polonistek wyrywa co w sezon Ali, ale
składnią żongluje niczym profesor Miodek.
- Spoko, pogadam z nim –
uspokajam przerażonego Turka. Jeszcze mi trupa w tym burdelu
brakuje. Z pewną trudnością, ale odklejam się od brudnego recepcyjnego
blatu. Czekają już na mnie. Na poplamionych kanapach, w ciemnym
zadymionym kącie lobby widzę skulone postacie moich kochanych
turystów. Zmęczeni podrożą i wszechobecnym upałem, parujący
alkoholem i jak co tydzień, na maksa wkurwie..ni na otaczający ich
Palm Beachowy syf. Spotkanie informacyjne czas zacząć. Uwielbiam ten moment. Jego urocza
nieprzewidywalność powoduje, że za każdym razem czuję
przenikający mnie dreszcz emocji. To jak wycieczka po wulkanie na chwilę przed erupcją. Zbliżam się wystudiowanym
krokiem do siedzącej grupki. Nie zdążyli jeszcze zmienić
ciuchów po przylocie, ale po to wyznaczam godzinę spotkania zaraz po przylocie, aby czuli się maksymalnie niekomfortowo i nie mieli czasu
uświadomić sobie w jakie bagno wpadli. W sumie to wszystko dla ich dobra. Po co się mają od razu denerwować? Jeszcze zdążą...
- Co to kur..wa jest? -
wita mnie krzyk młodego karka. Facet na mój widok podrywa się z
kanapy.
Najwidoczniej dałem za
dużo czasu i go oświeciło. Wchodząc trzy miesiące temu,
pierwszy raz do hotelu, też tak retorycznie zapytałem, ale niestety
nie płacą mi za solidaryzowanie się z pokrzywdzonymi gośćmi. Chociaż awanturnik waży ze 140 kilo i przechodzi mi przez głowę, że może tym razem powinienem okazać trochę współczucia i powstrzymać się od zwyczajowego sarkazmu.
- Serdecznie witamy w
Turcji! - decyduję się ignorować krzykacza i z szerokim uśmiechem zwracam się do
pozostałych osób, jednocześnie szybko taksuję każdego z osobna
wzrokiem. Dwie skwaszone dziewczyny siedzące na prawej kanapie nie
wyglądają na roszczeniowe. Farbowane blondynki w obcisłych sukienkach, z
wielkimi kolczykami w uszach i żarówiastymi paznokciami. Kapadocji raczej nie planują zwiedzać. Ewidentnie przyjechały do Turcji się zabawić i hotel będzie im
służył tylko do odsypiania nocnych szaleństw. Opaleniznę złapią
na plaży, gdzie będą leczyć dyskotekowego kaca. Parka staruszków,
która drzemie na dwóch rozsypujących fotelach, jest już zupełnie
nieszkodliwa. Im już dużo do szczęścia nie trzeba. Jeszcze
miesiąc temu wzbudziliby moją czułość. Dziadek cicho pochrapuje
sprawiając wrażenie, jakby miały to być ostatnie wakacje w jego
życiu, a towarzysząca mu leciwa pani patrzy ze zdumieniem na
awanturującego się byczka, który w niewybredny sposób zgłasza
zastrzeżenia dotyczące standardu obiektu. Napakowanego krzykacza wspiera rudy
kościotrup w czarno-różowym dresie, która trzyma na kolanach
wrzeszczącego ryżego bachora i słowami: "Zaj...eb mu Roman za
ten chlew!" namawia męża do bardziej zdecydowanych działań.
- Hotel jest wyraźnie
opisany w katalogu, jako skromny i dla niewymagających. Płacąc
dziewięćset złotych za przelot i pobyt z all inclusive nie macie
prawa oczekiwać luksusów. Jeżeli chcieliby Państwo zostać
przekwaterowani do innego obiektu, to służę pomocą, ale takie
zmiana jest dodatkowo płatna według stawek danego hotelu. Innymi słowy najtańsze cztery gwiazdki będą kosztować ok. osiemset złotych za
osobę – szykując się na cios, kłamię jak z nut oczy i patrze bezczelnie karkowi w oczy. Ten
zwiesza bezradnie wielkie łapska, a ruda tyczka otwiera ze
zdumieniem usta.Wbrew temu co wszyscy myślą, właśnie za to mi
płacą.
- Nie kłóć się pan z
tym ch..jem! – za moimi plecami wyrasta baryłkowata postać pana
Adama.
- I tak go nie przegadasz
– tirowiec zrezygnowanym gestem wskazuje na mnie prawą ręką, w której trzyma wielką
jak wiadro butlę Smirnoffa.
- Gdzie pan to kupił? – uznaję "chu..ja" za komplement i zastanawiam się, czy
powinienem być wdzięczny za nieoczekiwaną pomoc czy zacząć się
martwić.
- Zaje..bałem z lobby
baru! W końcu mamy all inclusive! - tirowiec wymachuje dumnie wódką,
a kark i rudy pasztet uśmiechają się. Dzieciak ubrany wielką
pieluchę zaczyna się nerwowo wiercić na kolanach co raz bardziej
zadowolonej matki.
- Trzeba było od razu
mówić, ze tacy fajni ziomale tu są – kark łakomie patrzy na
czerwoną etykietę ozdabiającą butelkę, ignorując przy tym
rozchodzący się po lobby ostry zapach dziecięcej kupy.